Bąki,

musiałabym napisać do Was kilka listów. Ciemnych, za mgłą zdziwienia i w wielkim poruszeniu serca. Smutnych. Wyklikać wszystko z żalu, gniewu i rozczarowania ostatnim rokiem - to mało. Kalendarzowo liczę od grudnia. Od grudnia do grudnia, teraz stycznia.

Moje serce stało się kamieniem pod koniec roku, w którym kończyłeś - trudne dla nas - przedszkole, Synu. W między czasie Twoja siostra wyrosła z okresu niemowlęctwa i jako rezolutka pięciolatka - dzięki swojemu mocnemu "ja" i "poradzę sobie" - nieomal pchała mnie do posiadania jeszcze większej rodziny. Kolejnego stempla tak dobrego jak Ona. Jak Ty. Blokada, która się we mnie otworzyła to brak najwspanialszego Dziadka w kosmosie. Myślę, że ten cudak nie byłby tak szczęśliwy jak Wy. I być może ja nigdy już taka nie będę.

Mija chwila. Niby kilka miesięcy a chwila. Rozmawiam jeszcze z moich największym autorytetem i wzorem męskości przez telefon. Tęsknimy, że przyjedź, daj spokój z tymi dziećmi i pracą, weź wolne, no dobra, no kocham cię Srajdo, przyjedź, przyjedź. Mój pierwszy obraz człowieka-dębu, stałości, pewności jutra, domowych podwalin siły i głęboko dobrego serca. Światło. Król Życia. Rubaszny, głośny, oczytany opozycjonista. Ojciec chrzestny, opieka od zawsze, ogromna akceptacja mnie w okresie buntu, dorastania, glanów i nie na zawsze. Sok pomarańczowy w pierwszych latach kapitalizmu. Pokazanie najpiękniejszego zakątka Polski i powroty tam.

I znika. W bólu, nagle, po cichu znika. I co? Pytam. Widzę jego księżycową buzię, patrzę na profil społecznościowy. Przeciw porządkowi w kraju, któremu wszyscy tu jesteśmy przeciwni. W zauroczeniu pięknem kobiet, głów mędrców i autorytetów wewnętrznych, dzięki którym i ja uczyłam się przez lata wolnej woli.Wasz Wuj. Mój Wuj. I świecka uroczystość na której wszyscy czekamy na niego. Że zaraz wejdzie, głośno się potknie lub zaśmieje. Zaczepi wszystkich krótką energetyczną rozmową. Siądzie w pierwszej ławce i zapyta kogo tu chowamy. Wy się chowacie. Bez sensu..


Nurtuje mnie to wszystko, przytłacza. Wygłaskuje w pierwszym miesiącu roku coraz bardziej wyleniałą sierść Waszego przyjaciela, od niedawna siedemnastolatka (!). Tego, który pierwszy poczuł, że pod moim sercem kwitnie drobny - nie drobny kwiat. Przeleżał ze mną całą ciążą, wpakował do kołyski jeszcze przed Tobą, Synu. Oglądał okrutny świat oczami kociaka. Stracił oko. Trafił do schroniska. Znalazł nas. Operowaliśmy mu pęcherz (do tej pory pamiętam, jak jechaliśmy z Tobą na szczepienie - nie miałam pojęcia jak zapakować Cię w ten mikrokombinezon, a Dziadek przyjechał pilnować Mania w trakcie wybudzania, bo nie mogliśmy odwołać wizyty). Był z nami dziewięć lat. I przestał jeść. I zaczął powłóczyć tylnymi łapkami. Dwa tygodnie temu skakał po swetrach w wysokich szafach, oglądał świat przez zaśnieżony balkon. A teraz leżał w kojcu. Moczyłam mu usta wodą, zwilżałam łysiutkie już skronie. Śpiewałam kołysanki. Trzymałam za serduszko do samego końca. I Wy podziękowaliście mu za całe życie. Że właśnie On nauczył Was szacunku do zwierząt. Opieki i troski nad mniejszymi braćmi. Stawania w ich obronie. Postawione w samym centrum naszego świata legowisko - ozdobiliście rysunkami, wstążkami, żegnaliście się z nim każdego wieczora. A Dziadeczek położył się popołudniu pod Waszymi biurkami, wydał z siebie dźwięk pełen cierpienia i jakby wołał nas spojrzeniem. I byliście przy nim, przeżywając.

I śmierć ponownie nas zaskoczyła. Towarzysząc kilkanaście miesięcy - nie oswoiła nas ze sobą, nie lubimy się nadal. I dorosłość, w którą wchodzisz - napawa lękiem. Bo okazuje się, że nie osoby które miały na ciebie największy wpływ przez całe życie - odchodzą, i właśnie ty jesteś teraz na ich miejscu. Bo chcesz, bo idziesz, bo pokazujesz drogę. Ale czy dobrze? Czy dobrą? Czy Wasze dzieciństwo będzie takim samym cudownym wspomnieniem, jakim jest dla mnie - moje?

Gadam dużo do nieba. Włączam utwory nieomal żenujące, mocno melancholijne, wieczorne. Wracając z pracy dużo szepczę, pytam, trochę klnę na to wszystko. Na nich wszystkich. Bardzo. I z jednej strony zazdroszczę im tego nieba - obrazu wiecznego, najlepszego humoru, naszych psów pod stołami i kotów na werandzie (bo pewnie mają werandę).  Że nic ich nie boli, że Dziadek odpala czarne George Sant`y jeden od drugiego, a Wuj wznosi toast za toastem, za dobre życie i ludzi wokół. Że codziennie jedzą boczek i zasmażane ziemniaki. Piją ciemne piwo i oglądają męskie kino. Że gra RMF Classic. Że ich rozmowy się nie kończą, a gazety walają po kanapach na których żadna z żon (ani Wasza Babcia, ani ukochana Jo) nie karzą im układać poduszek w kant. Na śniadanie jajecznica, sport po nocach. Spacery z Cezarem, Gutkiem, Atmą i Gapą. Ryszka z naszym Maniem na słońcu. Lekko obrażone, lekko nieobecne. W pół śpiące.


Z drugiej - próbuje budować Wam autentyczny świat kolorowej beztroski. W której - owszem - pojawia się coraz więcej trudnych emocji o ktrórych rozmawiamy, czytamy, tulimy - kojąc, ale świadomość krótkiego czasu, w jakim jeszcze możecie o tym wszystkim nie myśleć - codziennie rano popycha mnie do przodu. Niekiedy jednym, mocnym słowem. Częściej musem bycia gdzieś zamiast koca i kubka z ciepłem. Robię od - do. Biegam od rana do nocy. Spełniam swoje zadania dla Was, dzięki Wam, ku przyszłości.

Czułości. Opieki. Mam braki.
Byłbyś z nich taki dumny..

Komentarze

Popularne posty