Tato,

od początku roku zdarzyło się wiele rzeczy pierwszych. Niektóre - pojawiające się co roku w naszym życiu, ale pierwsze bez Ciebie. Był Dzień Dziadka i nieprzemyślany przez pedagogów (?) wiersz Michała o spacerach z autorytetem z laską (sick!). Mój pierwszy w życiu gips - kilka tygodni w domu, podczas których najbardziej żałowałam, że Cię nie ma. Zawsze czekałeś na moje wizyty między. Czekaliśmy na czas, aż dzieciaki podrosną, będę odwiedzać dom rodzinny częściej. Czekaliśmy na urlop, styczniowe uroczystości (tak obfite w rodzinie, którą stworzyliście z Mamą). I wtedy codziennie do Ciebie mówiłam. Do okna, do gałęzi, do chmur. Krzyczałam trochę, z tęsknoty. I żalu.

Potem diagnoza Twojego wnuka, którego trzymałeś w wojskowych ryzach, krótkich prośbo-poleceniach, blisko w trakcie pomagania w najdrobniejszych czynnościach, w zgodzie z naturą i buncie przeciwko masowości zdań i przekonań. Był i jest taki jak ty - niereformowalny. Najmocniej uderzające we mnie środkowisko, od którego dopiero po kilku miesiącach mogliśmy się odciąć. Trzecia wojna światowa, którą uciąłbyś zapewne jakimś trafnym zdaniem. Jednym.

Pierwszy dzień wiosny. I niemądre oczekiwanie w domu, o poranku. Zawsze zjawiałeś się z największym bukietem żonkili, przeklinając komunistyczne święto dwa tygodnie wcześniej - bez względu na to, czy byłam w szkole podstawowej i pakowałam waltornię do 32, gnałam na poranne randki (o tak!), byłam w szpitalu bojąc się o życie noszone pod sercem, karmiłam któreś dziecko obserwując ociekającą ze ściany mannę z owocami - jechałeś z Lipowej od Pana Darka z kwiatami dla mnie i dla mamy, Twoich wiosen.

Moje pierwsze urodziny. Niby 32 a pierwsze.

Mazury, na które kazałeś mi jechać odkąd skończyłam 16 lat i wypuszczałeś mnie z pełną zgodą pod namioty, nad jeziora, z ufnością. Kupowanie od gospodarzy miodu, o jeden słoik za dużo, "przecież jeszcze dla dziadka". Wszystkie kamienie i patyki, które chcieliśmy Ci pokazać. Każdą tamę i zamek, którymi mocno się interesowałeś. MMSy, które były dla Ciebie ciekawostką, a nie zdążyłam nauczyć Cię jak je tworzyć.

Pierwszy zgubiony przez Michała ząb. Pierwsza hulajnoga Igi. Gips niedoszłego piłkarza. Pierwszy przedszkolny narzeczony (przefajny, chłopięcy, bardzo ciepło byś się do niego uśmiechał). Wyczekiwana przez wszystkich decyzja o ślubie. Drugi ząb. Pierwsze kroki w szkole.

Produkuje bardzo dużo łez, Tato. W zasadzie nieustająco. Z każdym dniem staram się kroczyć pewniej i odważniej, ale tuż po wyjściu z klatki kieruje oczy ku niebu. Czy robię dobrze? Czy tam jest wystarczająco dobrze? "I dlaczego Maryja tyle jest w w niebie i jeszcze nie spadła?".


Michałku,

bardzo trudno zdecydować się na wybór dalszej drogi kształcenia, kiedy robi się to pierwszy raz. Tak jest ze wszystkim, nie tylko kiedy jest się dzieckiem. Sama zaczynałam szkołę 25 lat temu.

Od momentu rekrutacji wahałam się do której ze szkół skierować nasze wspólne kroki. Sama nie chodziłam do standardowej (mimo, że publicznej) szkoły. Rejonowa była dla mnie zbyt ściśle związana z religią chrześcijańską, ta z najbezpieczniejszym otoczeniem i - za parę lat - samodzielnym dojściem do niej - wielka, głośna i brudna, moja - niedostosowana do Twojego braku umiejętności, bo jednak muzyczna, a ta którą mam po drodze do pracy - świetnie przygotowana architektonicznie ale zbyt niedoświadczona z oddziałami "0". Dokumenty w jednej, chęci w innej, zmian decyzji milion. Wiele pytań do znajomych nauczycieli, doświadczonych rodziców, osób pracujących z dziećmi.

Do piątku poprzedzającego rozpoczęcie nauki - nie wiedziałam, gdzie będę Cie odprowadzała. Los podarował nam szkołę najbliżej nas, w środku osiedla, z dogodnym dojazdem rowerem, zielonością. Leżącą w centrum placów zabaw, lokali usługowych, targu, nieopodal naszego ukochanego żłobka.

Szkoła ma doświadczoną kadrę, promuje się - jak nasze przedszkole - jako przyjazna zdrowiu, z wielkim, mocno dofinansowanym Orlikiem sportowym, zajęciami w-f na pobliskim basenie. W programie nauczania jest programowanie i kodowanie, na czym szczególnie nam zależało. Klasy 20-25 osobowe, trafiliśmy na taką, w której na osiem dziewczynek jest czternastu chłopców. Jesteś pierwszy na liście.


Nie spałam, kręciłam się jak mól już od szóstej. Ty - w swojej mądrości - znalazłeś w sobie odwagę, organizację, radość z wcześniejszego odprowadzenia siostry do przedszkola (dla niej też ten rok jest zdecydowanie inny od poprzednich). Przytłoczona plastikiem i kolorami, budynkiem z lat mocno poprzednich - nie byłam nastawiona jakkolwiek. Obserwowałam rodziców na zebraniu, stosunek nauczycieli do nas, do Was - podopiecznych, poziom dostosowania ogólnych ustaleń funkcjonowania klasy i szkoły do moich przekonań. I tak - wszystko na czym najbardziej mi zależało, znalazłam w szkole, której jeszcze nie lubię (bo nie znam jej tak dobrze), ale jestem otwarta na to, co będzie dalej. Mocno punktuje. Mocno dała odczuć mi, że akceptuje Cię takiego, jakim jesteś. Ty - bardziej poprawny politycznie niż zwykle, wychodząc niechętnie do domu - wymieniasz imiona kolejnych chłopców z grupy. Czytasz zasady w grupie i szczerze mówisz że "znam i stosuje się do nich, ale ich nie lubię".
+ bliskość domu
+ własna kuchnia (jak w żłobku i przedszkolu, gorące drożdżówki z kruszonkąąąąąąąą)
+ przyjazne otoczenie w swoistym miasteczku rowerowo-usługowym
+ piękne graficznie, kreatywne podręczniki (wydawnictwo Mac)
+ autorski program eksperymentalny "naszej pani" - wykorzystywanie origami w procesie nauki (pokrewne Lego = zachwyt)
+ lekcję religii lub etyki (religia jest jednym z zajęć dodatkowych - po angielskim, gimnastyce korekcyjnej, logopedii) a pani katechetka jest kolorowa i bardzo plastyczna - jako jedyna przyszła na ogólne zebranie przywitać się z nami i zaproponować ksero kart pracy zamiast kolejnych książek
+ cudowna wychowawczyni (również po psychologi dziecięcej) "jak dziecko nic nie je w szkole, proszę nie dawać kanapek z domu - przyzwyczai się lub zgłodnieje, takie mamy zasady, dzieci mają jeść wszystko" / "nie ma zimy minus trzydzieści, żebym ja od dziecka słyszała, że cały weekend siedziało przed komputerem. proszę wychodzić z dziećmi na spacery, korzystać z tego że tylko raz są mali"


Dajesz rade i za mnie. Biegam za Tobą w drużynie MIM. Śmigasz rowerem, przybijasz pionę z jakimiś ludźmi, którym nieśmiało odpowiadam "dzień dobry". Znasz skrót z parkingu  dla rowerów na stołówke (ważna sprawa!), z waszej owadziej sali do szatni, z boiska na plac. A ja truchtem za Tobą, bo po turbodoładowaniu w szkole włącza Ci się mega aktywność i chcesz mi pokazać wszystko. Kiedyś ja Tobie, dzisiaj Ty mnie.

I chwalą Cię, a to dla mnie tak wiele. Zmiana frontu. I uśmiech, który jest nie tylko odwzajemniany, ale i inicjowany. Tak niewiele. Tak WIELE! Bo najważniejsze sprawy nie zmienią mi się nigdy. Nie dorosnę do życiowych karier, zajmowaniem się tylko sobą, wygodnych szpil - tych skórzanych, czy metaforycznych. Jestem duża jedynie w kwestii oczekiwań. Chcę dużo, ale i dużo daje. Jedno zdarzenie czy słowo - tnie nawet najmocniejszy sznur doświadczeń i sympatii. To też "z taty". Czerń, biel, żadna madżęta. Mijam uprzejmie, przecież się spieszę.

Komentarze

Popularne posty