Oglądam "Przeczucie" - pierwsze sceny filmu to mój poranek kiedy akurat nie pracuję pół doby w zawodzie który kocham, moje przedpołudnie. Podobny wystrój mieszkania, rysunki dzieci, ja przy pralce, mówiąca do siebie. Białe podkoszulki mogłabym nosić bez przerwy, zupełnie jak te włosy czesane wiatrem. Gdybym umiała, pewnie paliłabym papierosy. Połowę dni w miesiącu jestem ubrana na czarno od stóp do głów, a jedyną grafiką w miejscu w którym przebywam - jest zbiór słupków i tabel, wykresy. Drugą połowę chodzę po świeżo umytej podłodze z półlitrowym kubkiem trójwarstwowej latte machiatto i śpiewam do radia, razem z nim, na dwa głosy, bez dysonansów.

Całość życia, które dzień w dzień i noc w noc próbuje ułożyć w grającą bez przerwy zabawkę z baterią bez limitu - odzwierciedla mój cowieczorny rytuał. Zdałam sobie z tego sprawę  wczoraj, tuż po wejściu do domu.

21:30, czarna torba dobrej jakości, służąca mi już trzeci rok, klasyczny model shopper, która - paradoksalnie - karze mi trzymać się w zatłoczonych miejscach bliżej serca lub kolana niż lędźwi. Nie ma zapięć, sznurków, bezpieczeństwo zero. Kolor nie mój, poza pracą - nie używam. Rzucam na płytki, kot wchodzi w nią do momentu zatrzymania wilgotnego nosa na plastiku. Plastik aromatyczny, z całego dnia, pudełeczek pięć, jakaś zużyta folia, lub papier. Słoik po esencji z kawiarki, okruchy ciemnego chleba, pestka z awokado - która jest dla mnie po prostu piękna, szczególnie kiedy jest jeszcze śliska (jedną zasadziłam zgodnie z instrukcją, nic z niej poza ogonkiem nie mam). Moment wycofania nosa - kosmetyczka (z roku na rok coraz większa). Krem z nutą podkładu, tusz, rozświetlacz, krem na blizny, z reguły nieudana próbka perfum, nawilżający sztyft do ust. Paragon za wodę, zapasowe rajstopy, klucze od rolety, znalezione na poziomie -1 suweniry, rozładowany telefon. Kot wie, ja wiem, torba wie, że to dzień z gatunku: w bunkrze, czarna dama, z zebry ta ciemniejsza.

Czasami zostawiam. Doładowuje do plastików nowe porcje na kolejny dzień, warstwami układam rzeczy zgodnie z kolejnością ich użycia (na samym dnie: sukienka inna od pracowniczej, w lecie zawsze wierze w miłe propozycje). Częściej - jeszcze przed kąpielą - następuje przeładunek.


Zostawiam portfel, klucze do domu, telefon. Powyższe zamieniam na mokre chusteczki, ulubiony patyk, szkło powiększające, książkę o kucykach, torebkę z figurkami rycerzy Lego. Wrzucam zapasowe bluzki, nakrycia głowy, bidon z jednorożcem i drugi - z miarką, jogurty do picia albo kanapki z miodem. Króliczka, płócienną torbę na zakupy, stroje na gimnastykę, drobne na lody (jest lato i zasada jest taka, że lody je się codziennie). Bilety, mnogość czerwonych biletów. Jabłko, niebieski flamaster i kartki, album z naklejkami, gumka do włosów z arbuzem. To dzień odwożenia dzieci do przedszola i pracy w domu. Przywożenia ich i wracania do domu przez kilka godzin (dzisiaj 13-19 na trzech placach zabaw w różnych częściach miasta). Tego czasu, który rekompensuje mi wszystko. Tego, który daje mi energię na więcej, mimo, że siadam dopiero, kiedy szykuje się do snu, tuż przed pozycją leżącą. Siad, jak pies. Człowiek siad, człowiek śpi.

W większości dni torba spełnia obydwie funkcje. Pomaga jej wtedy siostra z materiału, w lecie - łubianka, a w każdy piątek - torby dzieci (głowa kota i saszeta z samolotami). I przekładam tak co wieczór, jak plan, jak siebie. Ustawiam na funkcję aktualnie potrzebną, jak ubrania na jutrzejszą pogodę, codziennie dwa małe komplety, jeden duży z reguły podobny do poprzedniego (byle czysty i wyprasowany, powtarzalność jest dozwolona przy trybie życia jaki prowadzę, albo on mnie..).

Jestem torbą - ona jest mną. Żadną boginią, żadną przewidywalną prostą, nastawioną na jeden cel. A kiedy (z rzadka) udaje się obudzić dzieci wcześniej, kiedy mogą podpiąć się pod Ojca, który jeździ do pracy niemal w ten sam punkt co ja, ale jednak dużo wcześniej - mam luksus. Ubrania się w co chce, nawet przymierzenia paru opcji. Lekkiego makijażu przed lustrem, samodzielnie i na stojąco (od trzech lat maluje się rano w pracy). Zaparzenia świeżej kawy (i do słoika!), ułożenia włosów, ogarnięcia małego prania lub zamiecenia podłogi, głębokiego oddechu na ulubionym balkonie, spokojnej segregacji śmieci lub wybalsamowania ciała przy hip hop tv, a nie bajeczce. I nachodzi mnie refleksja, że łapie każdą chwilę z nimi na rzecz mikro chwil dla siebie. Nie jestem wygodna (a mogłabym być), nie jestem zaborcza (a lubię poświęcać czas sobie) i podoba mi się, że od urodzenia Niedźwiedzich nie tracę czasu na oczekiwanie czasu bez nich.

Żaden z naszych dni nie powtórzy się, mimo, że - szczególnie te letnie - są do siebie kalkowo podobne. Serce to oni, ja z nimi, my razem. Lato, krótkie majty, wianki, full capy i wrzask, dozwolony tuż po wyjściu z klatki. I coraz mniej nie (dziękuję Ci reklamo Danonków).

A ile funkcji Ty masz, torbo?
- Wasza pudrowo-różowa, ze złotą nitką, ale jednak najbardziej classy z możliwych, shopper bag.

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty