Jestem głęboko wierząca.

Wierze w swoje dobre decyzje, w zdrowie rodziców, prawidłowy rozwój Was, Mniejsze Serca. Wierzę w Boga. Wierzę w świetlaną przyszłość naszej rodziny (oby nic nie zmieniło się na złe, okrutne lub niewygodne). Wierzę w wiosnę i interesownych ludzi, którzy umieją zawoalować swoje cele w śmietanowy, biały, lekko słodki sos - stając się moimi bratnimi duszami. Wierzę w moje siostry serca i w to, że rodzice jednak chcieli mnie obdarować tą prawdziwą, z więzami krwi (może nawet nie jedną). Wierzę w jedną miłość na całe życie i to, że kiedyś moja pestka awokado puści pęd. Pędzik. Nie pędzi bowiem przez życie jak ja. O nie, markotka.


Nie wierzę jedynie w to, że jutro jest piąty maja i że piszę w tym miejscu sześć lat. To minie jutro i to minie wszystko.


5 maja 2011

Dzień dobry,

nie mam za dużo lat i desperacko nie pragnę dziecka. Nie jestem też nastolatką, którą tabletki antykoncepcyjne czy wysokość temperatury na
termometrze pomyliły się z witaminą C. Mam lat akurat, małżeński staż równie sycąco urokliwy, codziennie nęcący uśmiech. Jesteśmy gotowi
na Iskrę, która na pewno gdzieś tam krąży z przeznaczeniem i podpisem dla Was. Nie ma skrzydeł, ale pozimowi podróżnicy z Afryki - nawet o
tym nie wiedząc - zsyłają nam uśmiech.

Przeczytasz o tym w 2029 roku, lub później i uśmiechniesz się, że Twoja matka (teraz pewnie czterdziestoklilkuletnia), zrobiła Ci taki prezent.
Zimny maj, staramy się o Ciebie, cud.


7 maja 2011

Jest piąta jeden. Trzeci test w życiu wskazuje niewyraźną kreseczkę, ludzki hormon. Kot zagląda do łazienki. Budzę Mężczyznę i pytam, ile widzi kresek. Widzi dwie. Sprawdzam jeszcze -set razy, czy to nie moja wyobraźnia.
Zasypiamy. Jest 7 maja 2011 roku. Licząc księżycowe miesiące, pojawisz się w okolicy 6 lutego 2012 roku. W poniedziałek zbadam krew. Dzwonię tylko do Siostry. Rodzicom, szeptem, na imieninach Dziadka powiem jutro. Jutro, już jutro.

Wzdymam się. I chcę jeść tylko zupy, który gotuje Twój Ojciec.

* usypiasz mnie w dziwnych porach dnia, w nocy nie mogę spać
* i dymy w żołądku, po każdym posiłku, dość wstydliwe
* przestałam lubić czekoladę = jestem pewna, że jesteś


Piszę do Was sześć opasłych lat. Sześć tomów w jednolitych okładkach.  Pierwsza na pewno będzie czarna - trudna, początkowa, jakby inaczej mijająca od tych ostatnich, od aktualnego roku. Patrząc na te z moich koleżanek, które przechodzą zapoznanie ze sobą jako Matką i nim jako dzieckiem (w dodatku ich osobistym) - dają sobie znakomicie radę. Mają pomoc innych kobiet, wsparcie pracodawców, rodzin ojców dziecka. Poza tym są mądre. Ja szłam za intuicją jakby porannym lasem, głęboko skąpanym w białej jak mleko, przyziemnej mgle. Wyszłam. Jestem. Biegnę, nie idę. I kiedy wertuję prosto skonstruowaną, ale trafiająca do mnie publikację Jak pokochać centra handlowe - te o depresji poporodowej czytam szybciej, przykrywam przeczytane kartki dłonią i udaje, że ich wcale nie było. Zupełnie jak kiedyś Czarne mleko.

Druga część będzie bladoróżowa. Budząca wiele wątpliwości i nadziei, gdzie występujecie już oboje. Boczek do boczku, pierwsze kwęknięcie obok nauki korzystania z toalety. Naturalne karmienie obok BLW niespełna dwulatka (mój Boże...). Z czasem pudrowo-różowa, nadal moja ulubiona - tam, gdzie rodziła sięmoja pewność, że postąpiłam najlepiej jak mogłam. Godnie przeszłam przez początkowe posiadanie obrzydliwego w kolorze i budowie kandelabru - aby po chwili zakochać się w wybieraniu funkcji, wyszukiwaniu pięknych wózków (czego jako jedynego z tamtego okresu mi brakuje). Dodam, że mieszkając u teściów - aby nie budzić uprzejmych ludzi, którzy pracowali na trzy zmiany - wychodziłam z Tobą, dziecko - przed piątą rano i pierwszy spacer kończyłam około siódmej, kiedy moje zaprzyjaźnione Matki ledwo otwierały oczy. Nienawidziłam tego, czułam się jakby bezdomna i wiedziałam, że to chwilowe. I śmiałam się w głos, kiedy po roku nasz deweloper powiedział, że tak szybko wybudowali nasz blok. Panie, zdążyłam przez te dwa lata urodzić dwoje dzieci. Bez odbioru.

Trzecia część - miętowa. Nie lubię zielonego, a na trawie Wasze gołe stopy spędziły największą część roku. Zaczęliście chodzić szybko (zupełnie jak mówić!), zawsze kiedy tylko mieliśmy okazję dreptaliście trzymając się moich dłoni - boso. W domu podobnie, w żłobku - zawsze zdejmowaliście ciapy, które - wiedziałam to od razu - były atrapą, ze względu na przepisy bhp. W przedszkolu jest podobnie. Nie wybiegajmy. Mięta. Ta sama, którą piłam w Borach Tucholskich na hamaku kilka lat przed Wami.

Czwarty tom - szary, przełomowy. Zaczęłam ponownie pracę i myślałam, że początki jednak będą łatwiejsze. Spora przerwa, nowe miejsce. Dzieci cały czas chorowały, cierpliwie znosiłam sto przeziębień w trzy miesiące, ich nieobecności w instytucjach opiekuńczych (w dwóch częściach miasta), ospy, jelitowe grypy, zagrożenia wszami, świnką, szkarlatyną i kurzajkami. Próbowałam nie denerwować się, kiedy po całodziennej opiece jednych czy drugich (najwspanialszych na świecie!) dziadków - nie chciały jeść warzyw, ryb i kasz (co robiły od momentu wprowadzaniu jedzenia innego niż biały płyn). Klęłam nie tylko pod nosem, za to tylko po dwudziestej i tylko w łazience (znam si ęna tym). Próbowałam nie rozsypać się emocjonalnie, kiedy ktoś mówił mi że z tego wyrosną (dzisiaj wiem, że nie było to zbywanie moich uczuć a niezrozumienia ich, czego przecież nie mogłam wymagać). A wyłam po kątach, rozemocjonowana, zdesperowana brakiem snu i odpowiedzialnością. Dziś przychodzę tu ze spokojem, bo wyćwiczyłam w sobie dwa tryby. Dom - praca. Dzięki mojemu człowiekowi w tym miejscu (poza całą wioską ludzi, z którymi moje dzieci są związane genami) - jestem pewna, że cokolwiek stanie się po drugiej stronie ulicy - jestem tam w dwie minuty. Sto dwadzieścia sekund. To nie jest zwykłe dziękuję, to wielki blessing, Majówko.

Piąty - żółty. Zaczęłam dostrzegać światło w posiadaniu dzieci rok po roku. Spotykałam inne, podobne rodzicielki, uczyłam się od nich, obserwowałam. Odkryłam instagram, gdzie moje pierwsze rodzicielskie selfie (ja, niespełna trzydziestoletnia wyglądam jakby przejechały mnie wszystkie CAT-y pracujące aktualnie na trasie Lublin-Warszawa i mam tam sto siedem lat) miało tak pozytywny odzew, że prowadzę profil do dziś. Dzieci zaczęły wspólnie spędzać mikrosekundy, a kolejne wakacje sprawiły, że zakochałam się w nich na nowo. W każdym z nich. I przestałam porównywać ich rozwój, zapominając wcześniej, że nie są bliźniętami. Dużo poczułam. Czuję to do dziś.

Aktualny, szósty - błękitny. Mogę położyć się na kilka minut na naszym placu i patrzeć w niebo. Bawicie się bezpiecznie, w gronach własnych, nierzadko wspólnych. Przyglądam się w niebo na naszych wycieczkach, gapie się w nie - kiedy odbieram Was z przedszkola (to jedno miejsce, to wielka wygoda). Mogę kupić sobie pastelową, obcisłą sukienkę, bo.. trochę się postarałam. I mogę :)

Kolejne części w głowie. Bez pożegnań. Przejdźmy się, ochłońmy.
Blog pisany raz na trzy miesiące staje się nie-dziennikiem. Mimo miłości do pisania.

Wino smakuje dzisiaj tak dobrze, Niedźwiedzie śpią tak spokojnie (przez lata nie zaburzyliśmy zamkniętych powiek najpóźniej o 20-stej w trybie tygodniowym), mieszkanie pachnie wszystkim, co lubię. Księżyc z dzisiejszej wycieczki oświetla kociego towarzysza naszych wszystkich zmagań (śpiąc, zamiast chrapać - popiskuje, zupełnie jak leżał obok mojego brzucha i przy każdym kopnięciu lokatora lub lokatorki - zrywał się na cztery łapy). Oddycham chłodnym powietrzem. Nie myślę o jutrze. Myślę, że te decyzje - życiowe, poprzedzone innymi, być może nieco nieprzemyślane - były najlepsze. Najlepsze dla mnie, dla nas. Nie zdecydowałabym się teraz na żadne dziecko. Miałabym ich zero. Luksus posiadania czasu, przesypiania kilku godzin ciągiem, ciepły posiłek zjedzony w miarowym spokoju, przeczytanie nawet połowy artykułu - jest dobrym znakiem na przyszłość, powrotem. Być może doceniam drobiazgi jeszcze mocniej właśnie dlatego, że przez długo nie mogłam sobie na nie pozwolić (również dzięki decyzji o tym, że dzieci są nasze - nie dziadków).

Kiedy w rozmowach iście towarzyskich miłe dziewczyny pytają mnie o cokolwiek związanego z rodzicielstwem, a szczególnie pierwszym tak, chcę tego - zawsze powtarzam jedno: rób dla SIEBIE, co uważasz za najlepsze. Nie słuchaj nikogo, nie wzoruj się na nikim, nie ulegaj. Nie musisz mieć dzieci. Jeżeli ich pragniesz - życzę ci tego z całego serca. Jeżeli nie jesteś pewna - poczekaj.  Jeżeli ich nie chcesz - nikomu nie musisz się z tego tłumaczyć.

Dzieci to wyzwanie. Dużo piękna, dużo fizjologii, dużo przekroczonych granic własnego ciała, emocji, rozkwit wiedzy o sobie. Dzieci to dużo bałaganu, chorób, szpitali. Dużo miłości, szczerego odbioru świata (i ciebie!), nauki. Stos rezygnacji, wyborów, wątpliwości, plasteliny w dywanie.

Lubię białą plastelinę. Następny tom będzie biały.
Mamo, biały to nie jest kolor, wybierz inny, bo ja nie wiem co z ciebie wyrośnie!



Dziękuje i Wam za te sześć lat.
Instagram i Facebook działają. Myślę co dalej. Buzi.

- mag.Matka 2.0

Komentarze

Popularne posty