Zaczęło się. Broniłam się dzielnie, już cztery lata. Broniłam się spokojnie, w trybie omijającym, wybierającym nieuczęszczane (bo dalsze, nie mniej atrakcyjne) place i rejony zabaw. Nie wybucham, chronię swój stonowany charakter. Chroniłam Was przed obrazem Matki w trybie atak, niedowierzanie lub brak szacunku do rozmówcy (którego na co dzień nie stosuję, uczę tego również Was).

Przesiadywanie w piachu daleko za nami. Przysłuchiwałam się niekiedy dyskusjom matek. O niczym. O wszystkim. O drobiazgach. O rzeczach ważnych. Szkoła poglądowa, wachlarz stron i nastrojów. Niekiedy sprawy dotyczyły również nas (żłobek dobrem narodowym, karmienie naturalne bez terroryzowania matek butelkowych, brak smoczka po pierwszym roku życia, chustonoszenie, mycie zębów po każdym posiłku, szacunek do starszych, brak musu do witania się werbalnie i dotykowo z każdą osobą którą znają rodzice, miłość do zwięrząt jako braci mniejszych, dostrzeganie talentów dziecka przy równoczesnym dawaniu mu wolności, której uczy się przede wszystkim w kontakcie z drugim, małym człowiekiem). Górnolotnie, patrząc gdzieś w chmury słuchałam tych zdań, poglądów, często emocjonalnych dysput.

Moja prawie trzylatko,

ale dopadł mnie. I to tatuś. I to drogą najprostszą z możliwych. Zapatrzony w telefon (niedzielny) poprosił swoją córkę, Twoją równolatkę  - żeby wymieniła się na zabawki. Dziecko umiało mówić, jeżeli chciałoby się podzielić - dogadałyby się na zasadzie piesek za lalkę, lalka za pieska. Po dziewczyńsku. Ale nie. I zaczął mówić do Ciebie, moja miła - po imieniu. Spojrzałam na niego przychylniej. Zaczęła się partyzantka:

- ile ma Iga?
- niecałe trzy
- to znaczy ile miesięcy?
- ..... (?!?!?!)
- moja dziewiątego lipca kończy trzy
- Iga urodziła się kilka dni później

nie ciągnę dialogu. jałowo. mija kilka minut.

-  ten czerwony to jej rower?
- tak
- i na dwóch? my daliśmy jej szansę (?!?!), jeździ na czterech, świetnie daje radę. wiem, że jak będzie miała cztery lata będzie już za późno
- (.....)

patrzę na Michała, który ma cztery i pół roku i po biegówce, na której jeździł w wieku trzech - znakomicie daje sobie radę na rowerze z pedałami. nie wchodzę w dyskusję. partyzant idzie za mną, kiedy siadam na ławce.

- a gdzie chodzicie na basen?
- nie chodzimy na basen. nie ma na to czasu
- o! ja uważam że co jak co ale na to musi być czas. my chodzimy odkąd mała skończyła cztery miesiące
- a ja odkąd pierwszy syn skończył cztery miesiące wróciłam do pracy, którą bardzo lubiłam
- o! a basen tak rozwija. praca niekoniecznie.

Gul. Gul czerwony, chęć zapytania go o wykształcenie z zakresu psychologii rozwojowej dziecka, ilości dzieci poza tym czystym i wychuchanym, aczkolwiek nieuczesanym i ruchowo z gatunku leniwiec. O pytanie czy pracuje od poniedziałku do piątku przez osiem, czy sześć godzin (policytujmy się o której wracamy do domu, tak, tak!). A może ma dwie babcie do pomocy, albo niepracującą żonę (skoro praca niekoniecznie rozwija). Gotuje się jak rosół, tylko szybciej. Gotuje się czteropalnikowo, od środka. Nagle Wasz Ojciec podchodzi do ławki na której siedzę ja, a Ojciec - teraz widzę, że w okolicach czterdziestych urodzin - sterczy nade mną, i gdera patrząc w ekran telefonu. Marzyłam o takim zakończeniu.

Zamiana, leć do dzieci. A po chwili: dobrze, że nie wzięliśmy całej szóstki.

Wspominam zeszłoroczne lato, bardzo nasze. Polowanie na złotówkę w przełyku Twojego brata, wszystkie ubrania, które aktualnie oddajemy młodszym dzieciom. Uwielbiałam ten czas, mimo mocnych akcentów wychowawczych (bo i czas z Wami, jest wtedy intensywny, codzienny, wspólny). Lipcu, bądź dla nas tak dobry, jak wszystkie place zabaw na które przychodzą rodzice dzikich dzieci. Mądrzy, kolorowi, bez tony makijażu i kilogramów pretensji do świata, mądrzy ponad stan, wiecznie porównujący, oceniający, radzący bez pytania. Tacy, którzy nie mają wolnych minut, którzy gonią za wiatrem, przyszłością, a zakorzenieni w teraźniejszości - na plac zabaw niezabierają telefonów, a jeżeli taka potrzeba istnieje (kontakt, nie przeżywanie życia na portalach społecznościowych) - jest ukryty miedzy mokrymi chusteczkami, kolorowymi plastrami. Przygnieciony piłką lub pluszowym króliczkiem. A usłyszany - nie stoi na podium ponad prośbę dziecka o pohuśtanie czy pomoc w zaśpiewanie babce z piasku o kwaśnym jabłku.

Komentarze

Popularne posty