To był piękny, mimo że na biegu - jak cali my - Dzień Dziecka. Składanie życzeń, cieszenie się obecnością, planowanie, dużo jedzenia, miliard uśmiechów z zaprzyjaźnionych piekarni, lodziarni, kwiaciarni, kiosku. kilka drobiazgów, które zdefiniowały czas w jakim aktualnie znajduje się każde z Niedźwiedzich.


Mimi - wychowany na Reksiu, Misiu Uszatku, Lwie Eryku - śpi z transformersem (słowo w naszym odosobnionym od cywilizacji domu brzmi dziwnie i nowo). Jest czerwony i zamienia się w "prawie mamo!" wóz strażacki. Wpływ przedszkolnych kolegów. Chłop nie może doczekać się jutra - dnia zabaw i jednocześnie czerwonego dnia w ulubionej grupie.

Figę - usatysfakcjonowała - okrutnie błyszcząca i wysoka tiara z "klejnotami moi mili rodzice" za 2 złote i pies (wyglądający jak żywe szczenie wielorasowca) za połowę tej kwoty.

Ja dostałam zęba. Od mojej Matki - dla której poza tym, żebym nie zapominała zamykać domu ("mamooooooo!") na klucz - zęby od zawsze były najważniejsze. Zwrot kosztów leczenia kłopotliwej piątki. Tak.

Z prezentami jest tak, że nie trzeba się nad nimi zastanawiać. Jeżeli słuchasz osoby, przebywasz z nią możesz wybrać dwie opcje. Zapotrzebowanie lub przyjemność. Ja lubię tę drugą kategorię, bo wszystko czego potrzebuję lubię kupić/nabyć sama. Trzydzieste urodziny takie były. Najbardziej trafione wyjazdy, słowa, drobiazgi. Cała ja. Mam nadzieję, że wczorajszy dzień był dla moich małych ludzi tak odczuwalny jak ten mój, pierwszego kwietnia.



Dzisiaj rano odprowadzałam dumną piknikowiczkę do żłobka. Zawiozłam na drugi koniec miasta trzy gorące, niemal spalone cebularze Tacie, nadzorującemu remont. Ucałowałam Siostrę Serca, piłam najgorszą "kawę" w swoim życiu i przyglądam się na piwonie, nieco już przekwitłe. I co zrobić z tą młodą, jeszcze niezabarwioną na lotkach sójką, której pękło serce i znalazłam ją po drugiej stronie ptasiego mostu, martwą na balkonie?

To są dobre dni. Czas, ludzie. Odcinasz się, ta trzydziestka o której mówili wszyscy działa realnie. Uśmiecham się do kolejnej, dentystycznej wizyty. Daje radę, wracam do brzuszków i chodzę w lamparcim stroju (jednoczęściowym, miejmy szacunek do poczucia estetyki innych na plaży) pół dnia, i skaczę i podziwiam swoje nogi (przysiady!). Udaje mi się przeczytać parę stron książki, wracam do żywych. Cztery lata. Tak bardzo warto.

"Mamcio, Mamci, Motyleczko!"
no, i odwieczne "nie całuuuuuj mnie, całuj jeeeeego"!

Komentarze

Popularne posty