Moi,

powinnam pisać do Was regularnie. Nie zapominać o minutach codziennych, które tworzą teraźniejszość, wpływają na to co będzie. Patrzeć w niebo, wąchać najmłodsze liście herbaty i pisać. Zapatrzeć się na wiewiórki skaczące po naszym dębie, bez pośpiechu przekładać elementy na swojej bransoletce, gotować kompot z suszu i myć wilgotną ściereczką Wasze drobiazgi - konie, minimalistyczne kaski strażackie, kredki zbierające kurz. Notować, choćby w punktach świat, który żyje. Pięćdziesiąt metrów, kiedy jesteście chorzy - pełnych kolorów, owoców przedświątecznych, książek. Mroźnych poranków na osiedlu, w centrum miasta - kiedy wracam spokojna o Wasz czas beze mnie, w tak dobrych instytucjach pełnych mądrych ludzi. Przy kolacji i jednej bajce. Podczas czytania znakomitego cyklu felietonów o rodzicach, którymi - jakimś cudem w tych czasach - nie jesteśmy. Powinnam to potwierdzać literą, cyframi, datą. Pisać. A nie chcę robić tego głupio, pospiesznie, w zamian za czas z Wami.

Nie gotuje na wigilijną kolację ani jednej potrawy. Potrafię i lubię gotować - ale muszę mieć na to czas, zupełnie jak na pisanie. Trzy dni przed świętami w handlu to dni najpełniejszych salonów i najbardziej roszczeniowych klientów. Z uśmiechem myślę o Moich Blondynkach, z którymi staną jak na wojnie za ladą. Ale nie będzie mnie w domu. Sprzątnęłam przez ten czas tak, że wąchacie i mówicie - pachnie chemią. Zakrywam ten zapach jabłkami, przyprawą korzenną, przytulaniem (mam wielką nadzieję, że nie nadmiernym). Pięć dni wolnej głowy, niemal całkowite zwolnienie z odwożenia i przywożenia Was do żłobeczka i przedszkola. Taki dobry czas. Ciepłe potrawy, przeciążone plecy, wypoczęte paznokcie i cera na twarzy - bez warstw, kolorów. Oddech.

Zostało mi rozczytanie prasy z ostatnich trzech miesięcy. Wam - teatry i występy muzyczne wolne od bobasków na sianie, aniołów (bez sensu - duchy nie istnieją, a anioły już tak?!), postrachu śmiercią i krzyżami, naznaczania grzechem (mamo.. boje się). Piękne tradycje wspólnego ubierania choinek (w przedszkolu - wielka radość, wspólna praca ; w żłobku - zainteresowanie, jak to wisi, i dlaczego się nie bije / bombka w kształcie bębenka). Jestem mądrą Matką. Spotykam i wybieram ze swojej drogi instytucje i ludzi (na tym etapie edukacji - same kobiety), które mają w sercu otwór ze strony centrum. Pamiętając o tym co było, z nadzieją i uśmiechem patrzą na jutro. Nie boją się inności - dzieci z zespołem Downa, rodziców-świadomych atestów, pięknego romskiego chłopca z naszej grupy. Są wrażliwe, nie narzucają jedynej słusznej racji. Mają cierpliwość do nas - Matek, które w prawdzie wiedzą, że jest już grudzień, ale nie bardzo wiedzą który jego tydzień. O dniu nie wspominając - przypominają nam o zmianie stroju gimnastycznego co tydzień. Wysłuchują mimo hałasu tworzonego przez dzieci. Obdarowują nas uśmiechem i zrozumieniem. Są jak czekolada - nie pytają, rozumieją i dają poczucie bezpieczeństwa.

Piszę do Was chwalebnie.

Po przyjściu do domu - szaleństwach wśród osobistych kolegów (Michał: Kosma, Gabryś, Adam, Adaś, Kuba, Oliwier / Iga: Pola, dziesięć Lenek, Borys) i połowie godziny na dworze bez względu na pogodę - myjecie ręce i znikacie. Jemy ciepły obiad we dwoje, a Wy bawicie się w najlepsze. Tęsknicie za sobą, swoimi drobiazgami, domem z pudeł informatycznych zbudowanym przez Waszego Ojca. Cieszą Was nowe narzuty na łóżka, drobiazgi za złotówkę skrzętnie odparzone lub odzarazkowane sodą oczyszczoną. Sięgacie po coraz to inne książki, które - w przeciwieństwie do pokoi dziecięcych z blogów wnętrzarskich - stoją układane codziennie na wysokości waszych głów lub klatek piersiowych. Swobodnej zabawy godzina dziennie. Niepospieszna kąpiel, zawody, skakanie po łóżku rodziców (po-zwa-la-my!), odgrywanie ról. Wasza wyobraźnia zniewala, nasze oczekiwania chowamy w kąt i nie narzucamy nic.

Dom w srebrnych bombkach. Kilka kompletów ciepłych, białych świateł. W planach niedzielne ubieranie choinki, spotkania z Babcią Hanią (dekorowanie kruchych ciasteczek), suszenie dywanów. Naturalne, deszczowe pranie przynosi efekty. Pęcherz kota zdrowy, kilka innych przeleczonych antybiotykami. Dziś noc w rodzinnym domu, bardzo handlowa sobota.

Jesteście mistrzami świata.
M - puzzle 30 elementów. Drobnych, bez pomocy - tym bardziej sukces dziwi, bo puzzli nie lubiłeś jak ja Twojej ulubionej brukselki pochłanianej w całości, wybieranej z garnka.
I - złożenie całego, drewnianego zegara z nieukrytym, głośnym pragnieniem pochwał.

I kiedy pytają mnie... to nie, już nie. Wpominam tylko ostatnie słowa Waszego Ojca:
wiesz, że jakikolwiek niemowlęcy gadżet (pieluszka, smoczek, butelka) były u nas w domu ponad rok temu? Wiem. Doceniam. Zagęszczam miłość do Was i utwierdzam w przekonaniu, że uwielbiam starsze dzieci, mądre Matki i kobiety, dzięki którym nasze życie jest światłe i bardziej wartościowe.

Komentarze

Popularne posty