Dropsy Kolorowe,

mogę zacząć pompatycznie.

Czekałam na ten dzień pełna obaw, każdego dnia naszych najlepszych, bo wspólnych wakacji..

Mogę zacząć z wrodzonym sobie dystansem do centralizowania dzieci mimo największej miłości, jaką obdarzam Was jako małe istoty.

Poszli! Nareszcie poszli i wrócą po południu!

Mogę (MOGĘ!) zacząć - jak zaczynałam niemal każdy post piętnaście (!!!) lat temu.

Jakie piękne słońce! Zjadłam na śniadanie płatki z mlekiem i byłam w szkole. Spacer z Gabi okazał się przyczyną spotkania Rudego z jedynki. Kiedy szłam do prześwitu po gazetę dla taty..

I mogę zacząć po prostu. Wypełniona uczuciami nowymi jak pędy bluszczu na naszym balkonie. Pierwszego września poszliście do żłobka i do przedszkola. Nie razem, a grupowo. Nie całodniowo, a kilkugodzinnie. Zaczynam pełna dumy. Po tygodniu waszego uczęszczania do instytucji pomocniczych - mogę zacząć pisać z dumą. Półleżąc w czystym mieszkaniu, ze szklanką soku pomarańczowego którego nikt mi nie podpije, nikt nie wyleje. I może stać na łóżku. Łamię zasady, kiedy nie widzicie. Piję SOK NA ŁÓŻKU. Słucham muzyki z przekleństwami. Jem smażony makaron. Zaginam róg książki, zamiast włożyć w nią zakładkę. Pozwalam kotu spać na stole. Otwieram okna na oścież, a kabanosy zębami. Dzielę czas. Organizacja działa. A nie wodę przy stole.


Nie wyglądało to tak jak powyżej. Nie mogłam spać, w głowie układając listy rzeczy, które mam przygotowane. Sprawdzałam pogodę pięćdziesiąt razy - z radością poinformowana, że jak w naszym żłobku, dzieci w przedszkolu wychodzą na spacer KAŻDEGO dnia - chyba że pada, lub jest -10`C. Kolejna placówka, która zgadza się z tym - czego uczyliśmy Was w domu. Jecie zdrowo, kolorowo, bez cukru i soli. Panie kucharki (boginie!) przyprawiają inaczej, ale na tyle smacznie, że prosicie o dokładkę lub zostawiacie puste talerze.

To nadal nie wygląda jak powyżej. Poranek jest szybki, bez wyzwań. Chodzicie do żłobko-przedszkoli chętnie. Wszystko dzieje się szybko. Przygotowane ubrania znikają pod kurtkami i bezrękawnikami w drodze na parter. Ładujemy się do środków transportu bez emocji, z więcej niż resztkami snu na powiekach. Raz - Figa, dwa - Michał, trzy - miliard drobnych spraw, które czekały często trzy lata na swoje pięć minut. Pogoda jest zmienna, a moje uskrzydlenie, kiedy przekręcam drzwi do naszego domu - cały czas takie samo. Bez względu na dzień, jego powtarzalność i coraz późniejszą godzinę, kiedy staję gołymi stopami na miękkim dywanie i wącham powietrze.

Pachnie czystością, jabłkami i gotowaną kukurydzą. Na niskim stole w salonie rozkładam gazety, robię najlepszą kawę, czytam i oglądam. Prasuje i rozwieszam ubrania. Maluje paznokcie i uczę się słówek po rosyjsku. Gotuję parmigiana di melanzane, z miłości do bakłażanów. Jeżeli idę do pracy - szykuję Wam coś specjalnego, żebym była przy stole, obok - kiedy jecie kulki dinozaurów w gniazdach (mini-pulpeciki z indyjskimi przyprawami), galaretkę z jabłkami (zawsze truskawkową), tosty z miodem. Serce kroi mi się na kawałki, kiedy płaczesz do słuchawki, że chcesz się do mnie przytulić, Młodziutka. Mój mózg wysyła mi sygnały, że robię mądrze - bo balans to Wy, praca i miłość. Mam wszystko. W rozedrganym obrazie Europy, doceniam jeszcze więcej. I nie chcę więcej. Zdrowi Wy, dobra praca, rozwojowa miłość. Brawo my!


Będzie też tak. Dosztukowując jeszcze jednego malca (Ciebie, Droga Córko) już cieszę się na zimowe poranki. Zeszłorocznie opracowana strategia nakładania makijażu w pracy nie przeszkodzi nam w spacerach. Samochody są dla mięczaków, czas spędzony na odprowadzaniu Was to też ten ważny czas. Wspólny i mądry. O poranku Wasz (nasz) umysł jest nieco bardziej wypoczęty, do głowy przychodzą pomysły zapomniane wczoraj. A to, czego nie można było mi powiedzieć, bo pracowałam do późna - odblokowuje Wam się naturalnie i bez pytania.

W czasie tych wędrówek po mieście, kiedy podrzucam Was jak kukułcze jaja - opowiadacie mi o marzeniach, małych koleżankach i kolegach, którzy pokazują siusiaki (reaguję). Wymyślonym prezencie na swoje zimowe urodziny, sto piosenek ze żłobka lub planowane pasowanie na przedszkolaka (pani powiesi literki, my zaśpiewamy a wy się będziecie cieszyć).

Samo to, że zbierałam - wszystkie zawarte tu grafiki - od dawna, świadczy o tym, że zeszłotygodniowy czas był ważny nie tylko dla Was. Wiem też, że nie jako jedyna wzięłam tydzień urlopu, by być na każdym zebraniu, codziennie rano machać Wam ręką i ściskać każdego popołudnia na kolejne przywitanie. I mimo, że zjeździłam komunikacją miejską  trasę do Warszawy i z powrotem - wiem, że zrobiłam wszystko, byście czuli się bezpiecznie. Rozbity nos w rozmiarach dorodnej papryki najsłodszego rodzaju (M.) i nocne wędrówki / płacze / pokrzykiwania / raczej mokre niż suche prześcieradła (I.) - nie odwrócą mojej decyzji. Moc emocji, to minie. Duże dzieci, będziecie jeszcze większe.

*

Owocuje wszystko. I BLW stosowane od piątego miesiąca życia u Was dwojga. I nauka uprzejmości niewymuszonej - dalekiej od no przywitaj się, no podaj rękę, no szybko, no teraz. Nasz początkowy, koczowniczy tryb życia, wymagany szacunek do wszystkich osób i pomocy dla zwierząt. I samodzielne zasypianie i samoobsługa, która sięga dalej niż Wasze ramy wiekowe. 

Zjadacie - jak ja z Waszym Wujem - wszystko. Dobry duch przedszkola - Pani Krysia (- kocham tą panią mamo - a co to za pani? - taka co przynosi kompocik i obiad!) identyfikuje mnie pierwszego dnia jako mamę chłopca, który zjadł dwie dokładki surówki (no wie pani co!). Mimo zmian szefowej kuchni w żłobku - dania są tak apetyczne, że nawet przy odczytywaniu ich - znowu chce się mieć dwa lata. Wchodząc - witacie się bez ponaglania, dzielicie z dziećmi, bo od zawsze było i jest Was dwoje. Chcecie przygarnąć akwariowe rybki z przedszkola (bo w nocy jak nas nie ma jest im smutno i nie mają śpiworków) i pocieszacie płaczące za mamami dzieci na swój sposób (Michał - nie płacz, będzie dobrze ; Iga - same beksy lale, nie wytrzymam!). Po tygodniu odbierania Was nieco wcześniej zasnęłaś w minutę, na leżaczku ze swoją królewienką przytuloną do policzka. Asertywne - nie dotykaj mnie - skierowane do Cioci ze żłobka, dało mi nadzieję na to, że poza uprzejmością, którą obdarzasz innych - postawisz na swoim za dziesięć i za dwadzieścia lat. Twój Brata natomiast - kładąc robota w wózku obok swojego śpiworka, przykrywa go czerwoną pościelą i zamiast spać - dwie godziny, w ciszy kontempluje jego bezpieczeństwo.

Tak cieszę się z levelu na który wskoczyliśmy razem. I jestem tak wdzięczna za siłę, którą dostałam od poprzedzających moje pokolenie kobiet. Uboższych, z rodzin wielodzietnych, które tułały się z Kresów, z Krakowa w stronę Warszawy. Osiadły tu, urodziły kolejne dzieci. I patrzą tam z góry na te dwie pieczątki - Ciebie i Ciebie, chłopca i dziewczynkę, Niedźwiedzia i Maszę, Peppę i Georga, Małego Tatę Kamila i Musię Magdalenę. 

  *

I chwalę Was jak nigdy publicznie. Ale to czas pochwał, umacniania Waszej stabilności, poczucia sprastwa dla świata i obecności w nim. Bombardowanie miłością wzmożone. On, nie off.

Wyłączyłam w sobie napinanie się na domową naukę, którą serwowałam Wam od urodzenia. Dużo rzeczy uczycie się tam, przynosicie prace plastyczne, piosenki i umiejętności. Popołudnia stały się tymi reklamowymi, gdzie cała rodzina bawi się na dywanie. Chyba że pracuję - z jeszcze większą przyjemnością niż wcześniej. Złapałam balans.

Kiedy nie ma Was w domu - sprzątam, kiedy jesteście - bawimy się wspólnie. Kiedy pracuje - Wy jesteście pod dobrą opieką, kiedy pracuję do późna - spędzacie świetne popołudnia z Tatą. Czekałam na to - nie wiedziałam nawet jak bardzo. Dobrze wykorzystane micromacierzyństwo. Po tym tygodniu wiem też, że z wymarzonej czwórki - dwójka jest idealna. Mordercze wracanie do pracy po czterech miesiącach - było po coś, a roczny urlop przy Tobie, Moja Mała - najbardziej frustrującym czasem mojej psychiki.

Nie przegapiłam niczego. Zdążyłam ze wszystkim. Skończyłam czas rozrywania się na wszystkie strony z poczuciem winy. Urodziłam dwoje dzieci w mini odstępie czasowym. Pracuje, spłacam kredyt. Nieustannie, od dziesięciu lat jestem z tym samym Wielkim Człowiekiem. Wierzę w ludzi, nie aspiruje do bycia najlepszą we wszystkim. Jestem chaosem, ale najważniejsze sprawy mam poukładane tak, jak chciałam. Nasze co-dwuletnie kroki milowe (2005 poznanie się, 2007 zaręczyny, 2009 ślub, sam początek 2012 pierwsze dziecko, 2013 drugie), z których śmiali się wszyscy - ustąpią miejsca wydarzeniom niewłożonym w równe ramy czasowe. Kolejne szczeble edukacji i wolność finansowa są tak odległe czasowo, że nawet o nich nie myślę. A dwa lata po urodzeniu Figi nie wydarzyło się nic znaczącego.

Mieliśmy dobre, rodzinne wakacje. Bluszcz puścił wiele nowych pędów. Ty poszedłeś do przedszkola, a Ty do żłobka. Brawo my!


Dzieci,

bądźcie tak samo otwarci na nowych ludzi i zdarzenia jak do tej pory. Nie bójcie się, jestem krok z Wami - blisko terytorialnie, najbliżej emocjonalnie. Nie traćcie kontaktu z gniazdem domowym. Poza popołudniowymi zabawami, zapewniamy Wam także gorące, dobre uczucia - podstawę Waszej pewności siebie i koegzystencji. Lećcie odważnie, zawsze możecie się odwrócić, otulić obawę pewnością, że nie jesteście sami. I nigdy nie będziecie. Macie siebie. Macie nas. I solidne fundamenty do budowania siebie w zmieniającym się świecie.

Powodzenia, Najukochańsi! - Dumna Mama

- mamo, a jak jest po angielsku "tata dłubie w nosie"
 - zabije cię na śmierć, ale nie wiem co to znaczy
- moja mała koleżanka nie pasuje, beksa lala jak ta lala, i nie pasuje
- zapnij mnie mamo w pasy, bo cię lubię, tatę też lubię ale dzisiaj ciebie kocham

Wyzwania. Czekałam na Was w tym wieku. Miłość.

Komentarze

Popularne posty