Napiszę Wam o przedpołudniu idealnym z samego opisu. Z założenia miałam wstać około siódmej, bo to drugi dzień w tym miesiącu, kiedy Ojciec Niedźwiedzich nie idzie do pracy kiedy i ja muszę się do niej obudzić. Z założenia wszystko miało trwać nieco dłużej, mieliśmy jeść tajskie, które uwielbiamy od lat. Kawa miała być w innym miejscu i nie na stojąco. I mieliśmy planować Paryż.

Figlarna Pestka obudziła się tuż po czwartej. Z założenia po mleko. Udawała, że ma zamknięte oczy - i pomimo tego, że położyłam się po północy - sprowokował mnie jej śmiech. Trzy godziny zabawy, śniadanie w łóżku (wakacje!), kilka odcinków Peppy. Dobry poranek. Pranie, sprzątanie łazienki, tupot małych i nieco tylko większych stóp.

Wycieczka do Dziadków z Lublina (mamo to jest najszczęśliwszy dzień w moim życiu). Trzy godziny dla nas. Nowa płyta Chonabibe na full głośnik, trochę krzyczymy z tej wolności. Jemy frytki, piję wielką, raczej czarną kawę. Gapimy się na słońce, przytulamy na skrzyżowaniu, buszujemy w lumpeksie z domowymi bibelotami (i zamiast winyli i ramek ląduje tam pianino z Pontipinami / wielki, niebieski kolega Mike`a z Potworów i spółki, wszystko osiem złotych). Przejeżdżamy miasto najgłośniejszym fiatem w okolicy. W supermarkecie kupujemy basen za dwadzieścia złotych, wracamy do swobodnych, jedzących na drugie śniadanie lody truskawkowe dzieci. Nadal z gołymi stopami, obdarowani wiklinowym wózkiem i wspaniałą książką Co to? Kto to?

Nie jesteśmy tymi, którzy podrzucają dziadkom dzieci kiedy tylko mogą. Obydwoje pracujemy, tęsknimy za dziećmi. Mamy nieregularne grafiki, często zmieniające się plany. Musimy zarabiać, kochamy swoje prace. W zasadzie wszystko co robimy, robimy - jak większość rodziców - ku przyszłości. Dom, który od zawsze jest dla nich przystanią uczuć, dobra i wspólnoty, ma być również zabezpieczony pod względem materialnym. Bez długów, bezproblemowo zapłaconymi rachunkami i mini-przyjemnościami. Jak dotychczas. Niewielki basen, dom strażaka z taśmy ściennej, słoneczny melon zamiast codziennych truskawek, balony na odpuście w wiejskim kościele, głośno włączone psalmy i tupanie w podłogę dla wyrzucenia emocji (kiedy wiemy, że ciocia Karolina pojechała nad jezioro), albo machanie rękami z balkonu do gangsta-rapu (bez przekleństw). Drobne codzienności, z których składa się nasz chaotyczny świat.

I dzisiaj zrobiliśmy to. Te trzy godziny były po prostu dobre, za szybkie, ale nasze. Miasto płonie od temperatury, gałka oreo/milka smakuje tak jak śmietanowe w dzieciństwie, bo wiesz że nikomu nie musisz ich oddawać, dzielić wafla PO RÓWNO i nie musisz się dzielić (bo to konstytucyjnie twój lód). Po uśpieniu basenowych istot - wyciągam wysoko nogi, liczę kropki na paznokciach, wącham piwonie. Czerwiec jest najlepszy, nawet jeżeli trwa dla samej siebie tylko trzy godziny z trzydziestu dni.

A jest nas tu mało, bo jesteśmy w rzeczywistości, o.


Całym sercem polecamy Bałtów Jura Park. Dla dzieci 3+ lub rezolutnych, samodzielnych (pierwszych na wszystkich urządzeniach mimo niedostatecznego wieku) dwulatków.

Komentarze

Popularne posty