Widzę słońce drugi raz w tym roku. Nie mieszkam (i nie pracuję) w Chinach - jednak nie ma tu okien, a do mniejszej ilości godzin mój organizm jeszcze się nieprzyzwyczaił. Mniejszej ilości godzin w pracy, mimo że marzec zaczął się intensywnie. Skaczę jak całkiem sprytna żaba - salon/spacer, choroba dzieci/nowi pracownicy, czekanie na wiosenną kolekcję/zapisy do żłobka i przedszkola. Dużo pracuje, ale kiedy piękna pani z telewizji mówi, że w przyszłym tygodniu na zimnym Wschodzie termometry pokażą 17`C dochodzi do mnie, że jednak przeoczyłam próg oczekiwanej pory. Żonkile niby od kilku tygodni skrzą w pokojach jak małe słońca i już czuje ostatnie urodziny przed 30-stką, ale.. codzienność dzieje się bez czekania na nią. Punkty na które czekamy wcale nie są milowymi, a niedoczekanie może tylko zwalić nas z nóg lub poprowadzić drogą, której nigdy świadomie byśmy nie wybrali.

Czekam wiosny jak wiatru w policzkach, kiedy wychylasz się z pociągu i niebezpiecznie (głupkowato i wolnościowo) otwierasz buzię na "O". Kiedy ostatnio to robiłaś? Ja na tyle dawno, że modyfikuje (jedynie w wyobraźni) pomysł zabrania Michała samolotem do gdańskiego oceanarium i na plażę zobaczyć raki (kolegów krabów, do owych udamy się za piętnaście lat, synu).

Zeszłej wiosny nie pamiętam za dobrze. Dokładnie rok temu mój syn z dnia na dzień został chłopakiem ze żłobka, a ja karmiłam jeszcze piersią. Myślałam, że nigdy nieprześpię więcej niż czterech godzin w ciągu doby, a urlop macierzyński skończy się szybciej, niż ja dojdę do równowagi. Miałam wrażenie, że pogodzenie prowadzenia domu w którym są cztery małe rączki z pracą zawodową jest niemożliwe. Czułam, że pomimo mojej pewności, że jestem dobra w tym co robię od nastu lat - jestem skończona na rynku pracy. Bawiła mnie nazwa portalu mamo pracuj, a matki jedynaków denerwowały mnie, bo zazdrościłam im czasu (którego w swoim mniemaniu i tak nie mają, a jest to zrozumiałe, bo ja mając jedno dziecko - również go nie miałam, i nie było to złudzenia a ówczesna prawda).

Moja siostra serca, najbardziej odważna matka czwórki -  wspomniała mi kiedyś, że jeżeli masz jedno dziecko więcej od koleżanki - zawsze myślisz, że ona ma łatwiej, a przecież niedawno byłaś na jej miejscu. To jest bardzo mądre i proste, również ludzkie i oparte na instynktach. Rok temu byłam wściekła i wdzięczna za sytuację, którą zgotowaliśmy sobie decydując się na dzieci rok po roku.

Wiosny dwa lata temu nie pamiętam chyba jeszcze bardziej (nie jest to poprawne stwierdzenie, ale prawdziwe, ubieram myśli w chaos znaczeniowy, zdania z myślodsiewni). Środek trzymania na siłę Figi pod sercem, oczekiwanie na klucze do domu, którego mieliśmy nigdy nie mieć. To był dobry czas, bo na kilka miesięcy stałam się małą dziewuszką mieszkającą w domu rodziców. Chodziliśmy z arbuzem na plac zabaw, na którym Michał nauczył się walczyć o swoje, nauczył się uprzejmości i stanowczości, asertywności i negocjacji. Mirabelki kwitły a ja cały czas bałam się o zdrowie wymarzonej córki. Nosiłam białą koszulkę z napisem "catch you" i aparatem fotograficznym, którego obiektyw idealnie wpasowywał się w okrągły brzuch, którego zawartości maluje aktualnie paznokcie u nóg.

Ta wiosna w moich wyobrażeniach będzie po prostu dobra. Doszliśmy do stabilności, pracujemy, dzieci są zdrowe i coraz bardziej odklejone od nas. Dzisiaj zapisałam trzylatka do przedszkola, jakiś czas temu złożyłam dokumenty do żłobka dla młodszej obywatelki. Oczywiście nie wierzę, że to moje dzieci. Patrząc na nas wszystkich - mam nieodparte wrażenie, że nadal mam dziesięć lat niż obecnie (jakie trzydzieści?!). Zmieniło się całe życie, a w mojej głowie niewiele. Poza doświadczeniem, wiedzą i możliwości sprawdzenia się w wielu sytuacjach - jestem chaosem. Mimo, że nie widzicie tu podtytułu bloga on istnieje. Wschód rok po roku. Młodo. Jestem kolorową, szybką iskrą. A oni są do mnie przywiązani satynową wstążką. Robimy "O" na wietrze, a w zabawie cały czas żegnam ich i witam, bo przecież idą albo wrócili z Pandory.

I jasne, że za wszystkim czasami przychodzi tęsknota. Dwoma latami bez dzieci, wakacjami tak szalonymi, że przedłużały się mimo ustalonych ram urlopów. Dziesiątym piętrem z niedziałającymi windami, winami na balkonie i książkami, które czytałam na bieżąco (oho, będzie użalanie się nad życiem przed [a przecież sama zdecydowała się na bycie matką]!). Wchodzeniem na dach, spaniem do ósmej (!!!), niespaczonymi pojęciami: weekend, wolny dzień, zakupy, wyjście do knajpy czy na spacer.

A wiosna jest zawsze. Co roku inna. W odniesieniu do powyższego akapitu - wzrusza mnie to, że dopiero po urodzeniu dzieci pamiętam jaka była z roku na rok. Jednak.

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty