Te dzieci, co nie są nasze to rosną szybciej - tak mówią. Mój czas to nadal jakiś bezczas i śmiało stwierdzam, że i moje osobiste  z szybkością światła pokonują dni. Dwa dni temu jedynym możliwym posiłkiem na kolacje były wycinanki żółtego sera, moc warzyw (w tym pół słoika czarnych oliwek), chleb z formy z masłem i brak możliwości przedpodaniowego złączenia składników w kanapkę (Chciałbym przypomnieć, że nie lubię kanapeczek). Jedzone przy Reksiu zawsze odbiegało od mililitrów mleka siostry, jedzonej w biegu rurki z pachnącej igliwiem wędliny. I po dwóch dniach okazuję się, że możesz mi wyjąć CAŁĄ brukselkę z zupy (mam odruch wymiotny, pogłębiony kiedy wpycha ją w całości do buzi, pomlaskując) obok położyć dwie paróweczki i nalać soku jabłkowego, tylko tego kwaśnego bo jest zdrowszy. No, spoko - nalewam, karmię, przyglądam się i.. łzy stają mi w oczach. W obliczu wiadomej części cyklu, bezsensowności jednej z najbliższych relacji i wizji zostania z zerem na koncie po 65-tym roku życia. Stojące Łzy Poczucia Wiecznej Winy, którego do tej pory nie miałam, a głowotworzenie czy aby jestem najlepsza jakoś mnie omijało (jasne, że jestem!).

Pracuje połowami doby, całodziennie, idealnie, bo kilka razy w tygodniu (w tym w weekendy, kiedy moi niemali pomocnicy życia mają zapewnione rozrywki miejskie i wiejskie). Nie odczywam już zmęczenia, od trzech lat potrafię w miarę sprawnie funkcjonować po sześciogodzinnej nocy przerywanej coraz rzadziej wędrówkami do łóżka lub nawoływaniem (około drugiej w nocy - podać obiad proszę - to Iga ; dinozaurze nie zmieścisz się pod łóżkiem a poza tym idę do mamy - Michał). Nie męczy mnie żaden rodzaj klientów, bo uwielbiam ludzi, a w razie agresywnych zachowań zostaje mi mój nabyty przy dzieciach spokój [strzępki] lub wszechstronność. Nie jestem matką typu pójdzie dwa schody bez ręki i wyląduje w szpitalu / umrze, jeżeli połknie pół pieroga zachłystując się drobną gryczaną kaszą i buzia zaczerwieni jej/mu się od ogórka kiszonego (nie daj Panie - zimnego!). Żłobek jest dla mnie instytucją powołaną z nieba, a kobiety tam pracujące - na bank chowają pod pracowniczymi koszulkami polo kilka razy owinięte kolorową taśmą, pierzaste skrzydła w kolorze sukien ślubnych.

A te łzy stoją, bo z samego rana słyszę, że Michał chce mieszkać z tatą i z dziadkiem (jeszcze gdyby chodziło o mojego tatę..). Że w zasadzie mogę się wyprowadzić do pracy, tylko dowozić im cynamonki z chrupiącą skorupką (...). I co robi matka, która musi (bo MUSI aż tyle a przy okazji chce bo ma dobre miejsce i ludzi) pracować? Najpierw klei się jak ślimak w okolicach oczu, a potem idzie w atrakcje. Pieczemy razem jabłkowe muffiny (zajrzyjcie na instagram, owe łakocie nie były przecież w planie), czerwonostrażackie. Budujemy tunele dla pociągów i bijemy sobie wzajemnie brawo w toalecie (jakby mniej zwracając uwagę na Letniaka, któremu w zasadzie cała akcja była dedykowana). Gasimy wszystkie pożary w mieszkaniu i na klatce (w pełnych umundurowaniach). Nastawiamy trzy bębny prania, nazywając je po kolei: Sam, Elvis i Norman (Norman Price!). Zachwycamy się brukselkową (yuk!), jemy herbatniki (te najbardziej spieczone, bo lubimy je razem najbardziej). I żegnamy się tuż po 19-stej, bo bezsenność dzienna (mama, mama w domu! - całkowita dwubiegunowość zachowań) każe powiekom zamykać się już w kąpieli. I to czterem, Alleluja! A jutro znowu idę do pracy z zadowoleniem, że tam. A jutro znowu idę do pracy z poczuciem winy, że nie zobaczą mnie kolejne dwa dni, wcale.

I jak plan dnia zaistniał u nas zaplanowanie tuż po narodzinach pierwszego dziecka, tak bezczas i poczucie równowagi wymyka mi się kolejny rok. I jak przy miłośniku odgłosów syren miałam sto dobrych wytłumaczeń - depresja tuż po, bardzo szybki powrót ze względu na kredyt, odkładanie każdej złotówki na jak najszybszą przeprowadzkę, to przy Śpiewaczce Obiadowej nie mogę odnaleźć się może ze względu na w pełni wykorzystany urlop macierzyński, dłuższe karmienie piersią i to, że nawet kiedy mam dzień wolny Michała widzę dopiero po 16-stej? I ten jego ciągnący się moment (tak potrzebny!) bliskości i identyfikacji z jego tatą, i negacja moich umiejętności nawet w budowaniu drewno-klocków czy układaniu na talerzu produktów spożywczych. Zatrzymanie.

Mam moc matek, z którymi tak pragnę się spotkać. Przeprosić za moje wstrętne odzywki, głupawe komentarze, albo brak odzewu. Kocham zarówno matkę czwórki dzieci przez której ogólnorodzinną decyzję nie wierzę w skuteczność rządzących i zmiany, które gdzieś tliły się, gasnąc. Emigracja. Kocham tą, która ma wszystko to, o czym marzę (relacyjnie) i chciałabym czerpać z jej mądrej głowy, dając swój punkt widzenia, który lubi. Uwielbiam tą, która nazwała drugą córkę tak dziwnie, że w komentarzach pod pierwszym zdjęciem pojawiło się tylko jedno zdanie, że piękne. A jest tak pewna swojej dobrej decyzji, że i ja zakochałam się w imieniu dziewczynki, której jeszcze nie dane mi było zobaczyć. I tą, której córki nie widziałam, a jest rówieśniczką mojej, bo życie pchnęło ją w zupełnie inny świat niż mój, skraj miasta odległy od mojego, a byłyśmy sobie tak bliskie, że stałyśmy nawet razem na ślubnym kobiercu (lub nieco za). I mamę trzech dziewczynek, która w najgorszym dla mnie momencie była jakby drugą (bardziej wyrozumiałą, ale równie ostrą Matką). I nie mając minut dla własnych dzieci nie mam ich tymbardziej dla wyżej wymienionych. A chciałabym i wiem, że niby ma się kiedyś skończyć niedoczas i zima, ale jakoś dumam za bardzo i durne myśli kłębią mi się pod słaborosnącymi włosami. Bo już nawet nie najprawdopodobniej, ale chciałam innego życia. Mimo codziennych uwielbień, bez względu na dzień zaznaczony jako WORK, czy KIDS&HOME.

Komentarze

Popularne posty