Bawarska na gazie. Z dużą pięścią majeranku, zabielana serkami topionymi (olaboga!) w najtańszej z najzdrowszych wersji. Dzieci śpią, dom pachnie, mimo że od dwóch tygodni nie czuję nic. Bez wizyty u lekarza przeszłam anginę ropną, pewnie że jakimś, a nawet myślę że dużym cudem ogólnego zajęcia czasu, który jest niewątpliwym znacznikiem mijającego lutego.

Zatrzymałam się na listopadzie. Gdzieś w uszach brzmią mi wdowie nuty płyty o tym samym tytule i słowa mojej byłej kierowniczki, że do świąt musisz nauczyć się wszystkiego. W ciągu tych trzech miesięcy zmienił się nie tylko skład osobowy, ludzie którzy wpływają na moje dni wolne i ogólne samopoczucie, ale i poziom pewności w miejscu, do którego pasuję. Zmieniły się twarze, nadal szukamy kolejnych. Trudno o zatrudnienie, jeszcze trudniej siedzieć z drugiej strony. Ściana wschodnia, narzekanie, ale.. jak zna JAKIKOLWIEK język poza polskim, to nie wie gdzie leży Ukraina. Jeżeli jest po studiach, to pracowała w wielu miejscach bardzo krótko. Jeżeli spełnia wszystkie pre-wymagania - ma nutę niepewności lub braku zaufania, która skreśla ją przy pierwszej (nawet krótkiej) rozmowie. Liczniki, wypłaty, targety, tajemniczy klienci, dobre utargi, wyrobione budżety, czerpanie z każdego spotkania, kamienie miesiąca, wpływanie na rzeczywistość. Równolegle do pieleszy moim życiem jest teraz praca - dni od kampanii do kolejnej kolekcji, od zimowego czasu świąt do czternastego lutego, zaraz ósmego marca. Od reklamacji do natężonego ruchu przed gwiazdką, od wymiany i promocji do Walentynek, po których od razu wpadliśmy w dół chorobowy (czytaj: nie spałam dwa równe tygodnie, a jestem piękna jak lexus posesję dalej). Dobre, bardzo lubiane przeze mnie koraliki codzienności. I można żyć bez powietrza.

Mąż moich dzieci kończy ważny projekt, więc nie mam jak zająć nadal wspólnego komputera. Nie umiem pisać ważnych słów na telefonie, nie wiem jaką mam taryfę, ulgi, numery osób do których mogę dzwonić za darmo, nie mam (a aktualnego nie znam) miejsca na ładowarkę, kolejne zdjęcia na karcie. Jestem nietelefoniczna.

Za nami dwanaście godzin pracy w Dzień Zakochanych, trzy zapalenia płuc, jedna angina, jeden wirus, którego pozbył się dopiero antybiotyk, kilka guzów współistnienia (dwa tygodnie bez przerwy na spacer czy przedszkole), kilka setek zostawionych w aptece i to rozczarowanie swoim rodzicielstwem, kiedy trzyletni syn wychodząc po wizycie lekarskiej z lizakiem w obu dłoniach (mam siostrę, poproszę drugi) wie, że ten lizak lizała dziewczynka w reklamie. Bo Youtube ma reklamy, bo TVP ABC między Reksiem a Misiem Uszatkiem promuje szampony, lizaki i biżuterię (PAndora - zawsze z tobą, serio ?!). I to zrozumiałe, i wiem że tego nieprzeskoczę, ale.. Natursept mamo, te lizaki nazywają się Natursept.

Komentarze

  1. Reklamy-psia mać. z początku miałam nadzieję, że moje ich unikną, ale to niemożliwe. Chorujecie jak My rok temu, pulneo lało się hektolitrami. W tym roku lepiej, czego Wam na przyszły już życzę.
    Mega buziaki :*

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty