Kilka niezebranych myśli, które krążyły w matczynej głowie od chwil tysiąca - przypomniała Mo, którą czytam niemal od początku, z wielką przyjemnością i poczuciem pokrewieństwa dusz. Czytam, oglądam i śledzę na wszystkich możliwych kanałach (nie jestem stalkerem, to nieskalana niczym sympatia, myślę jednak że niejednokrotnie nasilona i być może męcząca). Mama czternastomiesięcznego Pulpeta napisała o dzikości, którą traktuje w kategorii swojskość. Zarówno Lil i Figa są bowiem najczęściej określani jako dzicy - w sklepach, autobusach, parkach i skwerach. Są najbardziej brudni z kolegów, jedzą najwięcej piasku wśród koleżanek, a ich trampki (noszone po sobie lub innych dzieciach) wymagają niemal codziennego prania. Pozwalam im umorusać się, wściekać nie tylko na placach zabaw, smakować życia (i koniczyny), być dzieckiem, którym byłam ja, niemal trzydzieści lat temu.

Sadzam ich na kocu, na trawie jemy drugie śniadanie. Pijąc wodę z kałuży (tak - gronkowce, nie - nie bronię) wiedzą już jak zamoczyć tylko buty i czubek czoła. Ganiając się po cholernie barwiącej trawie w naszym sekretnym miejscu - udają psy jak nikt inny. Kochają zwierzęta jak ja. Są psiarzami i  wiedzą, że grzyby nazywane przez nas (mnie i Dziadka) psiakami, tak naprawdę nie istnieją (Lil wie to na pewno, Młoda kiwa głową i chyba trochę udaje).

Kluczowym zdaniem jest tutaj nie bronię. Bo? Bo nie żal mi ubrań, które mają na sobie. Oczywiście, że mam sklepy w których najchętniej weszłabym z kartą no limit. Nowe kolekcje oglądam regularnie, szczególnie teraz  - kiedy pracuję w samym centrum, w handlu, w sąsiedztwie sklepów, które oferują akcesoria dla dzieci małych i większych. Jasne, że weszłabym tam z jakąkolwiek kartą. Złota, kiczowata puchówka, sznurówki ze skrzydłami, dobrej jakości koszulki z bawełny, zwyczajnie piękne, granatowe spodnie. Mijam z uśmiechem ciepła, z nadzieją, że kiedykolwiek będę mogła pozwolić sobie na luksus kupienia czegoś po prostu, w akuratnym rozmiarze i kolorze, które spodoba się któremuś z moich dzieci.

Moje dzieci są kolorową i wdzięczną reklamą lumpeksów. Ja - mistrzynią znajdowania pereł za złotych kilka lub jedną z nich. W lecie kupuję zimowe kurtki przewidując rozmiar ubrań, które będą nosić. Pod koniec zimy - poluję na licencjonowane stroje kąpielowe, crocsy - pytając najbliższych Matek czym najprawdopodobniej będzie interesował się Michał za pół roku, lub jaki rozmiar sandałów będzie nosiła jego siostra - zdając sprawozdanie z jej postępów w rozwoju. Sezonowa różnica urodzin wyklucza dziedziczenie sezonowych butów, nakryć głowy i dodatków (Lil to środkowozimorodek, letnia dziewuszka kończy dziś czternaście miesięcy).

Znam żyrafkę Sofijkę, dzielone talerze z pandą i pszczołą, kolorowe ciapki lubianych przez mam firm. Znam też moje dzieci, dla których odziedziczony po bracie ciotecznym talerz z nikomu nieznaną małpką i firmowe kurtki, które służyły dwóm innym kuzynom - to powód do radości i uśmiechu. Znam ogrom Matek, które chcą lub radzą sobie podobnie do mnie. Finansowe zaplecze - mimo tego, że obydwoje rodzice pracują uczciwie i najczęściej zgodnie ze swoimi kwalifikacjami - nie pozwala na najdrobniejsze przyjemności, a posiadanie Lego Duplo jest porównywalne z wycieczką dookoła świata. Znam jedną mamę, która jest mi bardzo bliska i posiada wiele z topowych dla blogujących rodzicielek przedmiotów. Uwielbiam ją i jej dzieci. Cieszę się, że stać ją na kawę w klubokawiarni z animatorami, hybrydowe paznokcie i tiulowe spódnice. Wiem na sto pro, że posiadanie gadżetów - które w większości podobają się i mi - nie zaszkodzą białym głowom jej dzieci i wyrosną na ludzi, którymi chcę aby także stały się Niedźwiedzie.

Medal ma trzy strony. Jedna - to kolorowe mamy, które dzięki swojej pracy, umiejętnościom, wykształceniu lub mężowi mogą pozwolić sobie na zakupy przez internet w przyjemnych dla oka sklepach z akcesoriami i ubraniami dla siebie i dzieci, dobry obiektyw, organizację urodzin w klubie lub kawiarni. Drugi - proste życie, które wymaga poświęceń bez żalu, bo dzieci nie są koniecznością a najczęściej decyzją serca. Nie wyklucza to jednak faktu, że oczekiwania i marzenia nijak się mają do garażu z pudełka po wcale nie nowych butach, atrakcji jaką jest zbieranie kasztanów i jazdy trolejbusem z przesiadkami, którą nazywa się wielką wyprawą. Trzecia strona jest najcieńsza i większość z nas wcale jej nie zauważa. Dzieli dwie, regularne strony. To granica okalająca swobodę od wstrzemięźliwości, wolność planów od liczenia monet w portfelu, luzu od spiny. To pieniądze. Jako matka dwójki mam ogromną nadzieję, że nigdy nie będą granicą pomiędzy moją córką i synem. Pomiędzy nimi a mną. I nimi a innymi dziećmi.

Uczę szacunku, tłumaczę wartości, pokazuję znaczenie tolerancji. Dużo im czytam i daję przykład, że z radości i dostatku innych należy się cieszyć. Dobrze odczytywać podejście do świata, zielone tony lub nowościowe recenzje. I że nie znając sedna, serca - nie wolno oceniać. Poznajmy się, a obiecuję, że się polubimy. Ty i Ty, i ja. My.

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty