Witaj, uwielbiany miesiącu. Ostatnia minuto lata, zawsze naznaczona tęsknotą, kormoranami z piosenki Pana Piotra, chęcią przeprowadzenia swojego życia na drugi koniec Polski, ostatnimi spacerami po głuszy Borów Tucholskich, niewielkim lasku w Białce ze śladami rowerów w tle, pożegnaniami, wiecznym do zobaczenia kiedyś.

Testujesz nas dzisiaj, dorosłych zaskoczonych rzeczywistością Wschodu, standardami pracy, wynagrodzeniami, jakimś końcem, wycinkiem świata. Każesz decydować co dalej, rezygnować z miejsca, które kochamy całymi nami, bo stworzyliśmy obiecaną wyspę szczęścia od podstaw. Wachamy się, obliczamy, wierzymy w przyszłość. Prosisz, abyśmy wierzyli w jutro, drukowali kolejne kilogramy życiorysów, rejestrowali się w - przesyconych urlopowymi nastrojami i skostniałymi pracownikami - urzędach. Dajesz najpiękniejsze zachody słońca, poczucie dobrze spełnionych obowiązków obywatelskich, rodzicielskich. Obdarzasz nas codzienną troską o kolorowe dni naszych dzieci. Nazywamy Cię przecinkiem, wśród ludzi nagle czujemy się obco. Wybieramy, obliczamy, uśmiechamy się i wybieramy z szafy czarno-białe stroje. Kolejny raz. Do skutku. Z miłości.

KIDS PRESENCE | OBECNOŚĆ DZIECI ♞⚛


Miał być nowy blog, powstał adres, szablon. Zupełnie jak kiedyś, w szkole, kiedy kupowałam nowy zeszyt. Ekscytacja nowością, procesem. Zbierałam lub zarabiałam pieniądze, patrzyłam na fakturę, kolor i rozmiar. Zapisywałam parę stron, rysowałam i projektowałam. Zarzucałam swój zachwyt jeszcze przed połową, reszta z kartek służy teraz Niedźwiedzim do tworzenia głowonogów (Lil) i kropkowania kolejnych stron (Figa). Pamiętniki, które pisałam i z czasem przeniosły się tutaj, w przestrzeń wirtualną, zajmują dwa wielkie pudła na którymś ze strychów u naszej dalszej rodziny. W odniesieniu do obecnych zmian i zmienności zamiarów - nie mogłabym zmienić adresu, bo dla mnie samej oznaczałoby to odcięcie się od czasu, kiedy Michał i Iga byli niemowlętami i prawdziwie małymi dziećmi, a tego przecież nie chcę. Sens jest ten sam. Obraz, chwila, wspomnienie. A nasza historia? 

Obecność dzieci - myślę, że nadal w większości na piśmie, da obraz niezwykle normalnej z punktu widzenia świata rodziny. Dwa plus dwa. Poznanie - dwa lata - zaręczyny - dwa lata - ślub - dwa lata - pierwsze dziecko, za chwilę drugie - dwa lata - mieszkanie - trzy kropki. Aktualny przecinek i zastanawianie się nad tym, gdzie będziemy i jacy będziemy dalej uzmysławia, że norma dla każdego jest inna. Aktualnie już się w nią nie wpasowujemy, ale może - a nawet na pewno - to dobrze? Za milion sekund obejrzymy aktualną sytuację z perspektywy minionych dni i miesięcy i będziemy ją wspominać z uśmiechem, być może żartując. Zauważyliście, że niemal każde wspomnienie o nie całkiem spodziewanym porodzie (najczęściej pierwszego dziecka) jest przedstawiane przez opowiadającego w sposób humorystyczny? Liczę na powtarzalność sytuacji. Ciepły uśmiech i.. pamiętasz jak?

Listy będą okazjonalne, świętując tak liczne, ważne dni w naszej rodzinie. Wypełniając dokument zgłaszający mnie do kolejnej rekrutacji (cały czas szukam pracy) spojrzałam na niego i uderzyło mnie jak wiele zmieniło się w moim życiu przez ostatnie lata. Skreślałam kiedyś rubrykę z nazwiskiem rodowym, bo było niezmienione. Ilość dzieci, bo zwyczajnie nie istniały. Przerażające, gnające, dobre życie. I codzienność, która wymaga organizacji i pomysłowości często zaczerpniętej ze źródeł. Książka, punkty, przypadkowe otworzenie. I tak, od następnego roku 14 stycznia będzie u nas Dniem Siostry, a 3 lipca Dniem Brata. Bo.. dlaczego tak ważnej więzi nikt z nas nie świętuje?


Witaj, wyższy lewelu rodzicielstwa. Rozumnego, fizycznie dalszego, psychicznie nadal tak samo ogarniającego każdy poranek i każde sapki w nocy. Nadal stawiają mnie na równe nogi i każą domyślać się, które z dzieci śni o złośliwej ośmiornicy, a któremu śnią się strażacy (z odgłosami). Jak przedziwny czas za nami, niedospany, niedojedzony, całkowicie poświęcający się komuś innemu razy dwa.

Przed narodzinami Michała różni ludzie mówili mi o pierwszym roku. Ekscytacji, które kroki milowe wywołują u rodziców, trudnościach, nocach bez nocy, walk o karmienie, nieporównywanie do innych dzieci, ignorowanie rad z przed lat często najbliższych osób. O oczekiwaniu na pierwsze słowo, krok, przespaną noc, gest, uśmiech, wyjazd, kolegów. O tym, że warto i o tym, że nie będzie jak dawniej już nigdy. Powtarzałam te prawdy Matkom świeżaków, z radością i gratulacjami, dając nadzieję.

Przed przywitaniem z Igą kilka Matek dzieci rok po roku mówiły mi jedno - będzie Ci bardzo ciężko, w domu nie będzie od linijki - jak lubię, będzie zazdrość, razy w delikatne części małego ciała (głowa!), cofanie listy osiągnięć starszego dziecka (pozbycie się pieluszek, mowa, zasypianie we własnym pokoju). Nie wszystko sprawdziło się z takim natężeniem jak byłam na to nastawiona, ale większości z wymienionych rzeczy doświadczyliśmy niejednokrotnie.

Sierpień. I Figa skończyła rok. I Michałowi bunt przeszedł w kilka dni (tak jak w styczniu przyszedł niespodziewanie i zagościł na osiem miesięcy). I nasze porozumienie z dziećmi osiągnęło medalowy poziom. Jak wiele musieliśmy wypracować przez ten najcięższy w naszym życiu rok. Ogrom. Jaką moc mają więzy krwi, fakt bliskości serca z macicą, w której przechowujemy dzieci. Rady najlepszej Matki na Ziemi, pomoc drugiej strony, marzenia i ciężka praca. Przecież to wszystko - dzieci, świat.

I coraz cieplej myślę o rodzicach spokojnych dzieci. Ułożonych dziewczynek, które nie próbują włożyć sobie trzech kamieni do buzi, bo chcą robić to samo co starszy brat. O tych, których synowie w spokoju oglądają produkty na półkach, a nie liczą do dziesięciu płyny na półkach coraz głośniej i głośniej, by przy ostatnim numerze wybuchnąć jak wulkan radości, emocji, jakby liczyli pierwszy raz w swoim życiu (i tak ze wszystkim). Nie byłam spokojnym dzieckiem, za to nie sprawiałam rodziców żadnych kłopotów w okresie dojrzewania. Byłam najszybszą parapatają na osiedlu, co owocowało dobrą organizacją swoich zajęć w późniejszym okresie. Włóczyłam się jak mało kto w tak młodym wieku i właśnie wolność dała mi siłę na przeżywanie sytuacji codziennych z przeświadczeniem, że może nie dziś ale za jakiś czas będę mogła wybrać pomiędzy dwoma opcjami. Myślę o opowiadaniach mojej Mamy i wiem, że temperament moich dzieci to ja. Wizual - ich ojciec. Wnętrze, wrażliwość i energia - ja. Matka. Przestałam patrzeć na nich z zazdrością, bo ułożyłam sobie wszystko po swojemu. Z warunkami, które mam, z ich różnicą wieku, która coraz mniej jest zauważalna. Z ich niezmordowaną chęcią do ruchowych zabaw, wyjść, wycieczek, ruchu. Przestałam zazdrościć posiadania czasu na placowo-zabawowe poczytanie książki (bo pociechy bawią się w jednym miejscu, tuż obok nogi rodzica więcej niż pięć minut). Przestałam udowadniać sobie, że wszyscy mają lepsze (bo łagodniejsze w odbiorze) dzieci. Ułożyliśmy z Lil relacje na poziomie rozumiem Cię - rozumiesz mnie. On dorósł. Ja zmądrzałam. Jego siostra stała się samodzielna (w ruchach, w mowie, w radzeniu sobie z przeciwnościami losu - osobowymi i architektonicznymi). Jak dobrze mi teraz. Jak mądrze. I to dziwne, ale.. albo we wszystkich nas zaszła zmiana, na którą pracowaliśmy i której oczekiwaliśmy, albo w te kilka dni po prostu zmienił się świat.

Komentarze

Popularne posty