Nie, nie spędzałam lata na wsi. Nie miałam ani babci, która miała kury, ani dziadka, który znał wszystkie stare drzewa w okolicy. Moja rodzina od trzech pokoleń mieszka tu, gdzie się urodziłam, w jednym mieście, w zmieniających się ulicach, dzielnicach, obszarach. Dzięki temu, że Ojciec Niedźwiedzich Dzieci jest pierwszym pokoleniem urodzonym w mieście w swojej rodzinie - nasze dzieci mają szczęście. Tuż po pierwszych urodzinach zbierają z prababcią jajka, wiedzą, że nie kupuje się ich w sklepie (chociaż też można). Michał nie boi się złapać koguta, chętnie pomaga sypać pszenicę, rozpoznaje gęś i gąsiora, nie straszy zwierząt, nie bije ich i regularnie broni ich przed głupotą innych. Iga kocha kaczki miłością olimpijską, nie czuje strachu przed uszczypnięciem przez kurę dając jej niedokończone jabłko (a kiedy niestrachliwa złotopiórka jednak to zrobi, moja córka grozi jej niebywale, aż do czerwoności czoła).

W tym roku pojechaliśmy na camping. Chciałam pokazać dzieciom, czym żyłam przez całe nastoletnie życie. Na co czekałam skreślając dni w każdym kalendarzu. Dwa tygodnie lipca, Bory Tucholskie, zero cywilizacji. Lil mając pół roku zobaczył nasze miejsce, kiedy miał pół roku. Jego siostra być może postawi swoje spore stopy na ściółce w najpiękniejszym miejscu na Ziemi już za rok. Tymczasem daliśmy im namiastkę radości, którą mam nadzieję będą odczuwać myśląc: wakacje. Namiot, robaki, błoto, gotowanie na butli, śpiwory, latarki na głowie, proste zabawy, docenianie wygód i nietęsknienie za nimi.


Sama przypomniałam sobie magię wspólnego czytania w miejscach niezwykłych, krzakach, między bułką a świeżym rosołem. I dopiero teraz zdałam sobie sprawę dlaczego wszyscy wokół mówią mi jak dobrze mieć córkę. Z uśmiechem uświadomiłam sobie, że chłopcy w najbliższej rodzinie rodzili się rok po roku. Marcus, Jan, Tomasz, Michał. I niespodzianka, Ona, jedyneczka. I jak bardzo historia może się powtórzyć. Też byłam jedyna w tym przedziale wiekowym i też miałam starszego brata. Też byłam siostrą cioteczną dwóch kolejnych. Ona dostała w gratisie kolejnego.


Wróbielek Elemelek rządził w podniebnych czytankach. Iga wyśpiewała Odę do ogórka. Mój syn zaczął odróżniać osę, pszczołę i gzy. Przydatne. Dzieci pierwszy raz poczuły większą od łazienkowej wodę, i jak - Michała trzeba było namawiać do wielkiego basenu cały dzień - tak Iga została puszczona i została - podobnie jak jej Matka - na wolną wodę aż do zsinienia ust. Kolejna ważność - brak strachu przed wodą.


A to na co z przyjemnością patrzyłam to ich komunikacja. Biska więź, która - na codzień przyćmiona przez bitwę o zabawkę lub książkę, którą akurat trzyma w ręku to drugie - dawała im i mnie poczucie, że ich gorące i dzikie serca nosiła pod swoim ta sama tygrysica. Niezauważalne spojrzenia, troska o siebie nawzajem, brak zezwolenia na popchnięcie lub pominięcie w zabawie przez inne dzieci. Nawoływania, uciszanie, gdy drugie wybierało się na drzemkę. Czekałam na tyle momentów, a tyle spełnionych marzeń już za nami.

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty