Krowa, Agar, 29, 14.

Młody Człowieku,

wyjesz żałośnie bez przerwy. Jest noc. Między 21 a 4 rano doprowadzasz nas do skrajnego wyczerpania, zdenerwowania, żalu, niemożności pomocy, szukania przyczyn (bunt jak nic bunt!). Wmawiasz nam przez łzy, że boli Cię ucho. Niedzielne wycie do księżyca. Głaszczę, dociskam kontrolnie bez zapowiedzi (jestem w tym mistrzem), nic. Myślę o podświadomej rywalizacji z siostrą, która aktualnie przechodzi leczenie laryngologiczne. Rano nie żyję, a ty delikatnie sygnalizujesz mi, że ucho jednak boli. Widzę skutki, wycieki, ropy, okropności z którymi jako matka jestem już za pan brat. Trzy lata doświadczenia. Miliard zarazków pokonanych, tryliony przed nami. Rozsądek.

Nasz pediatra od razu przypisuje antybiotyk w zastrzykach (- Babciu, pomocy! - daj spokój, to dziecko mnie znienawidzi, a ja płaczę na samą myśl - to pomyśl, że to krowa, będzie ci łatwiej - oszalałaś, przecież to Michał.. albo nie, może jednak na pewno krowa). Do ósmego roku życia dzieci chorują niemal bez przerwy. Proszę się nie przejmować, nie obwiniać. Odporność dopiero się kształtuje, a tu jeszcze żłobek, rodzeństwo. Spokojnie, norma. Dwanaście dawek, bolesność niemal nierozcieńczonego roztworu, dorosła dawka, zapalenie ucha środkowego. Fakiju, myślę. Moja słodka pupeczka! mówi.

Jesteś najbardziej rezolutnym, dzikim i interesownie słodkim chłopcem jakiego dane mi było poznać. Jesteś moim złotem, numerem jeden, sukcesem na miarę mistrzyni. Kocham, wielbię, wyśpiewuję.

Igło (obecnie niejedyna w naszym domu),

zostawiam Cię śpiącą w wózku pod aptekami, lumpeksami, niebezpieczeństwami. Pomimo ostrzeżeń innych matek - ufam, że nikt nie porwie się porwać piętnastu kilogramów łącznie z naszym Chico City. Przygląda Ci się pan, widzę go zza szyby kupując wodę morską. Uśmiecham się, witam wychodząc. Pilnuje pan? - A, zajrzałem sobie, taki grubasek! (..) Oddalam się, zaglądam sto razy. Sam pan jest grubasek! Zaglądam pięćset. Jesteś duża, jesteś pulchna, ale bez przesady, że grubasek.

Ale myślę intensywnie. Niekoniecznie co trzy godziny, w moim natrętnym rytmie powtarzalności. Więc patrzę na Ciebie nieco więcej niż na Lil, który dosadnie rekomenduje porcje i czas, kiedy mam mu podać (truskawki z ketchupem i serem żółtym, parówki z serkiem waniliowym, ziarna słonecznika z dżemem morelowym, [?!?]). No gapię się - mówisz JESZ, więc wiem kiedy masz ochotę. Mówisz DAJ więc nieelegancko, ale wiem kiedy chcesz. Mówisz BANA(n), (j)AP(ko). Mija kilka dni, notuję (ty chyba notujesz całe życie! VS podziwiam te twoje karteczki). Ogarniam. Zawsze mleko na dzień dobry i do jutra, zawsze zupa i nieco drugiego (perfidnie wolisz kawał mięsa od pieczonych ziemniaków, ale gryczana kasza jest twoim szczytem zadowolenia + kiszony ogórek, kosmos). Marchewka, dużo marchewki, zawsze marchewka. Daj czereśnie, weź tę pestkę! Owsianka, płatki kukurydziane, płaty ryżowe, słupki papryki, seler naciowy (jak Lil po raz pierwszy w gdańskiej Pikawie). No rzeczywiście mniej. Wystarczy odczytywać sygnały, proste, ale przy dwójce jakieś takie.. opóźnione w matczynej świadomości.

✄ ✄ ✄

Zostałam poproszona o wypełnienie ankiety na temat podejmowani ryzyka a prowadzenie bloga. Przedziwne, potrzebne? I to na Wschodzie, niedoszłej rodzimej uczelni (nie mam pojęcia co robiłabym po ich socjologii). Praca magisterska, blogowanie. Cztery (!!!) lata temu nie przyszło mi do głowy pisać o pisaniu internetowym. Broniłam swojego tytułu 14 czerwca. Trzy lata i miesiąc później przyszła na świat moja córka, którą chciałabym ochronić przed wszystkim, czego dotyczyła moja dopieszczona i ukochana wtedy praca.

Za miesiąc Nasza Dziewczynka kończy rok. Nie pytam o prezenty, a atrakcje. Chcemy ogrodu, późnych piwonii, lampionów. Co zrobiłabyś dla córki, gdyby kończyła rok? Mamy możliwość i gloryfikuje termin Przywitania #2, bo świętowanie roku życia Michała było.. między jedną zmianą a drugą w pracy, z przedziwnym tortem w kształcie samochodu / niedźwiedzia, w zaciemnionym pokoju, nie u nas, pełne konwenansów. A teraz jest lato, jesteśmy u siebie i to fajne uczucie móc coś organizować nie tylko dla Figi, ale również aby sprawić milion uśmiechów jej bratu.

/ NIE KOCHASZ BRACI MNIEJSZYCH - POMIŃ /

8.40-11.00 jesteśmy na boisku pod blokiem. Jak za dawnych czasów, tyle że boisko jest puste i brak na nim nawet urwanego kosza. Bawicie się, młodsza młodzież śpi. Malujemy wodą i piórem po murkach, zbieramy niedojrzałe jarzębiny próbując wytłumaczyć przemijający czas, poimy się, jemy drugie śniadanie.

Przybiega pies. Większy od typowego boksera, ale z mordą jak strzelił rasy wymienionej, ukochanej, bo od dzieciństwa obecnej w moim życiu. Gapa lat 11, druga liceum i dwa tygodnie bez psa - przedziwny, pusty dom. Atma już 11, skóra zdjęta z poprzedniczki. A tu taki niby-bokser. I dawaj, do nas!

Moja miłość do psów jest nieograniczona, ale ostrożność zwłaszcza jeżeli chodzi o dzieci niemal równa uwielbieniu czterołapnych. Bez właściciela, chudy, cuchnący, wolny. Wyjmuję pojemmnik na przekąski dla dzieci, nie chce jeść. Gorąco, wlewam wodę z ich butelek (matka!), nie chcę pić. Bawimy się w mycie igieł sosen, traktujemy wodę jak farbę. Przybiega znowu. Bezczelnie nas obwąchuje. Daj wody! - pokrzykuje babcia-mikrobiolog. Mądry - nie chciał, pomyślał, zaufał, pije. Zjada figowego banana. Siada przy nas, liże świeżą, poupadkową ranę Michała. Policzek. Zdziwienie, uśmiech, ganianie. Zachowuje się jak bokser, smaruje plecami po trawie, rozpędza się i pięknie gna przed siebie.

- On jest szczęśliwy
- nie, on czuje, że znalazł właściciela (obydwie w ryk) - siedzimy i wyjemy nad losem psa, którego właściwie powinnyśmy odwieźć do schroniska, ale szkoda nam jego zewu.

- Agar, idź do domu!
- Agar?
- jakbym miała psa, nazwałabym go Agar
- nasz będzie nazywał się Mango
- Mango? przecież to Agar!
- Agar? on nazywa się jak jogurt mamo!

- Gdybyś był mniejszy, nie mielibyśmy dzieci, mieszkali niżej i mieli ogród.. mówię do ochrzczonego białasa z (jak wymalowaną eyelinerem!) kreską ciągnącą się od jednego kącika jednego oka niemal do ucha. Siedzi obok mnie, spogląda na Michała, dyszy. Obwąchuje wózek ze śpiącą zawartością. Idzie krok w krok za nami do domu, znika przed klatką. Jutro pewnie znowu wyniesiemy mu wodę. Sama rozśmieszam się zdaniem - nie, no stary by mnie chyba zabił!

Nie zabił za nieumiejętne zamalowywanie dowodów świeczko-kredkowej, pomarańczowej zbrodni naszego syna to.. może nie zabił by i za mądrego, cuchnącego i wielkiego psa?

Agar.. znajdź swój szczęśliwy dom, proszę Cię niemiłosiernie.

Komentarze

  1. Stary może by nie zabił, ja bym ozłociła ;)

    Przypominałaś mi dzień, w którym pojechaliśmy po Nucie do schroniska. Cuchnęła tak, że mimo -20, wszystkie okna w samochodzie były otwarte. Przez cały dzień leżała przy drzwiach, nieufna, wystraszona, nic nie zjadła. A dzisiaj to pannica, musi mieć miękko pod pupą i dużo pieszczot. Te psie pyski, ehhh

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty